sobota, 30 lipca 2016

03

   (Mary)
   Więc kiedy przyjechałyśmy, Pola mnie obudziła i poszłyśmy pod hale. Oczywiście ten przeszczep zwany dozorcą nie chciał nas wpuścić. Kłóciłyśmy się z nim, puki nie przyszedł Marcyniak i ten jołop w końcu nas wpuścił... Boziu, nie było go widać zza tego sadła, przeszczep jeden, borsuk pieprzony...
   Kiedy w końcu nas wpuścił poszliśmy na sale. Oddałam mojemu "koledze" jego sprzęt, swoją drogą bardzo dobry, ale to tam...
   Podeszłam do niczego nie świadomego chłopaka.
   - Cześć- powiedziałam z uśmiechem po angielsku. Francuz spojrzał na mnie i odwzajemnił uśmiech.
   - Cześć.
   - Mam coś twojego.
   - Co?- zapytał zdezorientowany chłopak, a ja wyciągnęłam zza pleców jego sprzęt.
   Na twarzy Francuza pojawił się gigantyczny uśmiech. Chłopak zmiażdżył mnie w uścisku, kilka razy się obrócił wokół własnej osi i cały czas krzyczał "Thank you". Oczywiście od razu go zbeształam.
   -Dobra, bo mnie zgnieciesz bażancie...- powiedziałam ledwo łapiąc powietrze, bo siły to on ma i dosłownie mnie zgniatał.
   -Co?- zapytał jakby lekko urażony.
   -Puść mnie...- powtórzyłam z nadzieją, że to zrobi
   -Teraz na pewno nie...- odpowiedział mi ten przeszczep jeden i przerzucił mnie przez bark i nosił mnie tak po całym korytarzu.
   Oczywiście mu się wyrywałam, wyzywałam go, ale nie, łaskiewie jaśnie pan, nie chciał mnie puścić. Kiedy nikogo nie było, postanowiłam jeszcze raz podjąć walkę z Francuzem.
   - Bażancie, przeszczepie, raku, borsuku, jołopie ty jeden, PUSZCZAJ MNIE!!!- wydarłam się na cały głos.
   - Po pierwsze, ani jedno z tych przezwisk to nie jest moje imię, po drugie, jesteś niegrzeczna, więc cie nie puszcze.
   - Człowieku, ja nawet nie wiem jak masz na imię, więc trudno mi powiedzieć po imieniu, żebyś mnie puścił!- powiedziałam wściekła i stało się coś, czego bym się w życiu nie spodziewała po tym przeszczepie jednym. Puścił mnie na ziemie i postawił na wprost siebie.
   - Więc, skoro mnie nie znasz, wypadało by się przedstawić. Nicolas Marechale, ale wszyscy mówią na mnie Nico lub Nicola- powiedział spokojnie i wyciągnął do mnie rękę.
   - Marysia Błaszczyk, ale wszyscy mówią na mnie Mery- odpowiedziałam i podałam mu rękę i wtedy stało się coś, czego bym się po nikim nie spodziewała. Zamiast po prostu ją uścisnąć, on ją uniósł i pocałował.
   Nie powiem, lekko się speszyłam. Czemu? Pamiętam mojego tatę przez mgłę, ale pamiętam, że zawsze jak witał kobiety, to całował je w rękę.
   Lekko się rozproszyłam a ten bażant znowu przerzucił mnie przez ramie. Przysięgam, że jak tylko mnie puści to go ukatrupię!
   I tak szłam z tym przeszczepem, rakiem, bażantem i borsukiem. W końcu miałam dość zwisania.
   - Nicola puścisz mnie w końcu?
   - Pod jednym warunkiem.
   - Jakim?- zapytałam i zaczęłam się trochę bać...
   - Że pójdziesz ze mną na kawę.
   - Śnij aż do śmierci!- Zwołałam na cały głos.
   - No to sobie jeszcze po zwisasz- powiedział obojętnie Marechale.
   - A ramie cie nie boli?- zapytałam przyjmującego. To była moja ostatnia deska ratunku.
   - Nie, a jak będzie bolało, to cie przerzucę na drugie ramie- odpowiedział chłopak, a we mnie już się gotowało.
   - Dobra, przejdę się z tobą na tą kawę, ale masz mnie puścić.
   - Obiecujesz?- zapytał stawiając mnie na ziemi, ale dalej trzymając mnie nadal z obawą, że ucieknę.- Jutro o 10:30 w Olimpii przy STAR BAKSIE?
   - Obiecuje- odpowiedziałam mu spokojnie.
   Dopiero teraz mnie puścił i w milczeniu wróciliśmy na sale gdzie byli już wszyscy. Usiadłam koło Polci, a ona jak gdyby nigdy nic, oświadczyła mi, że będę grała z tymi mamutami.
   - Że co?! Ty sobie jaja robisz!!! Ja nie zagram z tymi przeszczepami!!!
   - Zagrasz, zagrasz. Rozgrywającego nie mają, zlituj się nad nimi, Janusz jest chory.
   - Ale stroju nie mam, nawet butów, albo nakolanników lub rękawków!!! Jak ty sobie to wyobrażasz?!
   - Normalnie. Dasz radę.
   - Nie dam rady! Przecież ja już tak dawno nie grałam...- powiedziałam lekko, ba, całkowicie załamana.
   Spojrzałam na nią błagalnym wzrokiem. I w tym momencie przyszedł do nas Szampon i podał mi jakieś ciuchy, a na górę dał buty, nakolanniki, rękawki i dwa stabilizatory na staw skokowy.
   - Po co mi to?
   - No nie będziesz grała w sandałkach i jeansowych spodenkach.- powiedział jakby to była najprostsza oczywistość.
   - Nie będę grała w ogóle- powiedziałam dosadnie patrząc na kapitana.
   - Pójdziesz po dobroci czy nie?- zapytał spokojnie Mario.
   - Nigdzie nie idę- powiedziałam odkładając ciuchy i zakładając nogę na nogę.
    - Czyli trzeba inaczej- powiedział spokojnie i przerzucił mnie przez bark.
    - SZAMPON-wysyczałam przez zaciśnięte zęby.
   Ten przeszczep nie chciał mnie puścić. Zrobił to dopiero w szatni.
   - Masz pięć minut. Jak nie przyjdziesz, będziesz biegać karne kółka- powiedział i wyszedł.
   Nie miałam innego wyboru... Zabije tego, który mnie w to wkręcił...

   (Nicolas)
   Wróciłem i nie mogłem w to uwierzyć. Obiecała mi, że przejdzie się ze mną na tą kawę. To jest coś wspaniałego! No fakt faktem, śliczna to ona jest, nie powiem...
Gadałem z chłopakami przed rozgrzewką, aż tu nagle...
   - SZAMPON, ZABIJE CIE!!!- zawołała znajoma mi osoba.
   Odwróciłem się i kogo zobaczyłem? Mery, przebraną jak na trening...
Jej włosy były spięte w wysokiego kucyka, miała wysokie buty i stabilizatory na obu nogach, nakolanniki, rękawki i... Zaraz, czy to jest moja koszulka meczowa z Ligi Mistrzów?! Skąd ona ją ma?! Ale fakt faktem, że wygląda w niej pięknie, mimo że jest jej do połowy uda i praktycznie nie widać jej spodenek.
   Było widać, że się w niej gotuje. Podeszła do naszego kapitana i już mu chciała wygarnąć, ale w tym momencie zaczęliśmy rozgrzewkę. Widziałem ulgę na twarzy Maria. No w sumie, z nią zadrzeć... Nie znam jej, ale wygląda na taką, która nie da sobie w kasze dmuchać...
   Była szybka, potrafiła nie męczą się dublować osoby typu Winiar, Israel, Piechu, Wrona czy Lisu, co było dziwne, bo zazwyczaj to oni wszystkich dublowali. Kiedy podbiegła do mnie starałem się jej dotrzymać tempa.
   - Czemu powiedziałeś, że mnie puścisz dopiero kiedy się z tobą umówię?- Zapytała prosto z mostu kiedy biegliśmy razem.
   - Bo chce cie lepiej poznać- odpowiedziałem.
   - Ale czemu?- Dopytywała dziewczyna.
   - Bo jesteś dla mnie zagadką, co jest w moim wypadku rzadkością. Zawsze ludzie byli dla mnie jak otwarte książki, a ty taka nie jesteś. Nie umiem cię rozszyfrować- powiedziałem zgodnie z prawdą.
   - Nie chcesz tego robić- powiedziała cicho blondynka.
   - Jako przyjaciółka byłabyś świetna- odpowiedziałem jej, a ona spojrzała na mnie zaskoczona.- Widziałem cię u tych dzieci. Byłaś dla nich jak siostra, albo mama. Nie każdy taki potrafi być.  A kiedy twoja przyjaciółka wybiegła pobiegłaś zaraz za nią. Nie każdy jest takim wspaniałym przyjacielem, inni by na to nawet nie zwrócili uwagi- dokończyłem, a  ona zamilkła.
   - Naprawdę, nie chcesz mnie bliżej poznawać. Tak będzie najlepiej jeśli zostaniemy po imieniu- odpowiedziała i przyspieszyła tak, że nie byłem w stanie jej dogonić...
   Ona już skończyła, a nam zostały jeszcze dwa kółka. Zaczęła już się rozciągać. W życiu nie sądziłem, że potrafię się na kogoś tak zagapić, że dopiero oberwanie piłką w łep, ocudziło mnie z zamyślenia...

   (Mariusz)
   Gdyby nie Mary, chyba byśmy nie zagrali. Więc kiedy weszła, zaczęła krzyczeć na nich, ale po tym normalnie zaczęła się rozgrzewać... Szczerze nawet nie zła jest. Co jakiś czas zwracałem uwagę na przyszłą zakonnice. Albo mi się zdaję, albo ona czasami się tak wciągał w grę, że nawet czasami wyciągała ręce tak jakby odbierała. Kiedy mieliśmy przerwę, podszedłem do niej i zobaczyłem łzy. Podbiegłem do niej i przykucnąłem przed nią.
   -Ej, co się stało?
   -Co? Nie nic...
   -No przecież widzę...
   -Zdaje Ci się... Zaraz wrócę, tylko pójdę do łazienki...
   -Jasne...
   -Ale ten, bo ja nie wiem gdzie jest...
   -Chodź zaprowadzę Cię...
   -Dzięki.
   Wstaliśmy i poszliśmy kawałek i po chwili usłyszałem jak ktoś krzyczy "UWAGA" i krzyk Poli. Obróciłem się i zobaczyłem ją leżącą. Trzymała się za kostkę. Podbiegłem do niej i przykucnąłem.
   -Ej co jest?
   -Kuźwa, moja kostka...
   -Ale jak to się stało?
   -Kiedy usłyszałam "uwaga" chciałam się odsunąć, ale Ty szedłeś, więc chciałam ją zatrzymać. Zaplątałam się o suknie i się wywaliłam i źle upadłam i coś strzeliło...
   -Dobra, idziemy do fizjo...
   -Nic mi nie będzie...
   -Yhm... A w dupie były szwedy... Chodź sprawdzimy to... Dasz radę wstać?
   -Nie wiem... Ale spróbuję.
   Kiedy próbowała wstać, to nie dała rady tylko znowu prawię się wywróciła, gdybym jej nie asekurował.

   (Pola)
   Kiedy ich oglądałam jak grają, to coś we mnie pękło... Gdyby nie tamto, teraz może bym grała nieźle... Może udało by mi się być w reprezentacji? Nie potrafiłam utrzymać emocji...   Przyłapywałam się do tego, że momentami ustawiałam się do przyjęcia, ale potem szybko siadałam, by nikt tego nie zauważył. Nie wiem jak to się stało, ale zaczęłam płakać (wiem jak się płacze, ale chodziło o uczucia). Zauważył to młody środkowy i próbował ze mną rozmawiać... Lecz chciałam uciec od tego. Wymyśliłam na poczekaniu, że  muszę do łazienki. Kiedy już mieliśmy wychodzić, ktoś krzyknął "UWAGA" no to co pierwsze instynkt mi podpowiedział, to była obrona. Tylko Bóg chciał, że ja miałam na sobie długą suknie i zaplątałam się o nią, ale podbiłam. Poczułam mocny i cholerny ból oraz tak jakby coś mi strzeliło. Od razu koło mnie znalazł się Mariusz. Zaczął wypytywać co się stało. Opowiedziałam mu to.
   -Dobra, idziemy do fizjo...
   -Nic mi nie będzie...
   -Yhm... A w dupie były szwedy... Chodź sprawdzimy to... Dasz radę wstać?
   -Nie wiem... Ale spróbuję.
   Poczułam cholerny ból, gdyby nie asekuracja Marcyniaka, to bym chyba nieźle upadła na dupę. Wziął mnie na ręce, ale jeszcze do nas podbiegł Wlazły z Piechockim.
   -Jak? Jak Ty to odebrałaś? Ja mam problem, żeby to złapać, a jak mi się uda to mam problem, by to utrzymać, a Ty to był normalnie perfekcyjne.- mówił jak na jęty libero.
   -Ale co się stało?- zapytał zaskoczony Mariusz.
   -Zaplątała się w suknie i nie chyba skręciła kostkę...
   -Matko Boska, ja naprawdę  nie chciałem...
   -Spokojnie nic się nie stało... Będę żyć...
   -Zaniesiesz ją?
   -Tak, właśnie idę.
   Protestowałam, że mi nic nie będzie, ale w głębi duszy to wiedziałam, że jest coś nie tak... Uczyłam się kiedyś fizjoterapii, za nim poszłam na studia zakonne, i Wiedziałam, że to coś poważniejszego, ale nie chciałam im tego pokazać. Zaniósł mnie do gabinetu medycznego i ta też opowiedziałam, co się stało. Więc kiedy dotknęli miejsce bolące, to myślałam, że się zesram z bólu. Poprosiłam o jakiś ręcznik bym mogła za coś potrzymać i zakryć usta, bo darłam się nie miłosiernie głośno, chociaż tłumiłam to.
   -Jedynie co możemy to usztywnić, niech jedzie do szpitala i zrobią zdjęcie, bo to poważnie wygląda, jest bardzo spuchnięta.
   -Ok, dobra, to weźcie jej to usztywnicie, a ja skocze się przebrać i przekaże trenerowi.
   -Ale to mogę później pojechać z Mary...
   -Na pewno nie... Nie chce by coś Ci się stało... Za poważnie to wygląda...
   -Mario, proszę Cię, idź na trening...
   -Nie ma mowy... Zaraz będę.
   Podszedł i chciał mnie pocałować w policzek, ale ja chciałam się obrócić, ale on przestawił mi twarz i znowu pocałował w usta. Nie reagowałam negatywnie, wręcz przeciwnie, nawet pogłębiłam ten pocałunek. Kiedy eis od mnie oderwał złożył jeszcze jeden szybki i wyszedł. A ja zostałam z nimi. Spaliłam buraka, bo kuźwa jestem przyszłą zakonnicą i coś takiego odwalam? Ale to było silniejsze od mnie... Unikałam ich wzroków. Dali mi paracetamol by mnie czuła aż takiego bólu, kiedy mi to usztywniali, ale to na nic, bo strasznie boli...
Kiedy skończyli akurat przyszedł Mariusz.

*********************************************************************************
Hej! Hej! Hej!
Mamy już cieplutką i gorącom trójeczkę...
Co sądziecie o niej?
Podoba się czy nie?
Gorąco zachęcamy do komentowania...
Dalsze część już w środę...
Do zobaczenia i po buziaczku (ale w policzek, tak jakoby xd)
od autorek Zuśka&Tośka...
Mamy nadzieje, że wakacje są jak na razie udane,,,
ba... nadal będą...

środa, 27 lipca 2016

02

(Mery)
Ania poprosiła Polcie i bodajże Mariusza Marcyniaka by byli głównymi bohaterami. Pola jako księżniczka, Mario jako rycerz. Jego koniem był Piechu, Szampon był smokiem, a Winiar czarownicą. Myślałam, że wykituję jak Piechu zarżał jak koń. Oczywiście wszystko się dobrze skończyło, a Szampon zmienił się w księdza i udzielił im ślubu. Oczywiście dzieciaki powiedziały, że się obrażą jeśli nie będzie całusa w usta, więc był, ale Pola zalała się łzami i uciekła. Poszłam za nią, ale jeśli dobrze pamiętam gościa, szybszy był Mariusz.
Podeszłam pod ścianę i jedyne co usłyszałam, to Marcyniaka, który mówił do mojej przyjaciółki.
-Tutaj masz mój numer. Zadzwoń jeśli będziesz potrzebować pomocy...- powiedział, a ja zostałam w szoku.
Chłopak wrócił na świetlicę, a ja przysiadłam się do Polci na schodach. Przytuliłam ją do siebie, a ona płakała. "A ty chcesz iść do zakonu" pomyślałam patrząc na nią. Przecież to jest niepoważne. Ja rozumiem wszystko, ale ona ma dopiero 23 lata! No jasna cholera, przecież w tym wieku nie podejmuje się takich decyzji! Ja rozumiem, przeszła dużo, ale przecież ona jeszcze nie raz ma prawo się zakochać! Nie pojmuję jej...
Przez dłuższy czas siedziałyśmy w milczeniu. Po czym z taką samą ciszą wstałyśmy i wróciłyśmy do dzieci. Na całe szczęście Skrzatów już nie było. I chwała za to.
Pobawiłyśmy się jeszcze z dzieciaki. Zdarło nam się do wieczora. No cóż, musiałyśmy już jechać, więc pożegnałyśmy się z dziećmi.
Już chciałyśmy iść, ale zatrzymała nas Noemi. Dziewczynka przyniosła mi rękawki ściągające i parę ochraniaczy na kolana.
- Co to jest?
- Wujkowie zapomnieli jak tu byli, a wy macie do nich blisko. Mogłybyście im to oddać?
- No dobrze Noemi- odpowiedziałam wpatrując się w jej piwne oczka.
Obdarzyłam ją przytulaskiem i poszłam do samochodu gdzie czekała na mnie Polcia. Wygnałam ją na miejsce pasażera, bo było późno i mogła zasnąć. Jak przypuszczałam, tak się stało. Jak tylko wyjechałyśmy z Wawy, zasnęła jak małe dziecko.
(Nicolas)
Jechaliśmy do naszego kochanego Bełchatowa. Oczywiście, nie mieliśmy okazji pożegnać się z dziewczynami, bo gdzieś je wywiało. A szkoda, bo ta w białych spodniach była całkiem niezła...
- A ty co taki zamyślony Nico?
- A wiesz, tak jakoś- odpowiedziałem środkowemu.
- Ta, jasne... Chodzi o tą blondynkę w białych spodniach?- Zapytał mój kolega dwuznacznie poruszając brwiami.
- Mario, proszę cie- odpowiedziałem z politowaniem w głosie.
- Spoczko. Ale fakt faktem, dziewczyna była ok.
- Ale tobie chyba wpadła w oko ta druga.
- Ale nie tak jak tobie Mery...
- Jasne, tutaj- odpowiedziałem i pokazałem mu, żeby puknął się w czółko.- Jasna cholera!- krzyknąłem nagle na cały autobus.
- Co się stało?- Zapytał nasz kapitan.
- Zapomniałem nakolanników i rękawków ściągających- odpowiedziałem, a oni wybuchnęli śmiechem. Ja nie widziałem w tym nic śmiesznego.
- No to kupisz, se nowe, albo zagrasz bez nich- opowiedział rozbawiony Winiar.
Mi tam do śmiechu nie było. To był najlepszy sprzęt jaki miałem. To były moje ukochane rękawki i nakolanniki, z którymi przeżyłem wszystko! Zwycięstwo w lidze światowej, czwarte miejsce w MŚ... Nosz kurde... Chyba tam pojadę jak będę miał wolne i je zabiorę... O ile jeszcze tam będą...
- Stary, już jesteśmy- usłyszałem za sobą Lisinaca. Tylko pokiwałem głową, po czym zwlokłem się z fotela i poszedłem za Serbem.
Szczerze? Miałem dość i to naprawdę dość. Jedyne o czym teraz marzyłem to ciepła kąpiel i łóżeczko, które mnie tak bardzo kocha ze wzajemnością. Tylko ten piepszony budzik, nie chce pozwolić na ten jakże piękny związek.
(Mary)
Następnego dnia poszłyśmy na trening Skrzatów, żeby oddać im te ochraniacze i rękawki do kogokolwiek one należały. W sumie, mało mnie to obchodzi, bo marzę tylko o tym, żeby wrócić do łóżka i tego pięknego związku jaki jest między nami... Oczywiście tylko budzik mi na niego nie pozwala... Ale takie życie...
Jak zwykle ubrałam jakieś shorty i zwykły luźny podkoszulek, a Polcia jak zwykle na czarno... Pozostawię to bez komentarza, bo ja mogę mówić i mówić, ale jednym uchem jej wpadnie, a drugim wypadnie... Dobra, koniec! Podeszłam do niej i dałam jej kluczyki.
- Masz.
- Po co?- Pyta zdziwiona dziewczyna.
- Jak to po co? Wczoraj ja jechałam do domu, więc teraz ty jedziesz, bo mój związek z łóżkiem nie chce rozkwitnąć, gdyż za mało śpię i muszę to nadrobić i dobrze wiesz czemu... Jak lekarz zobaczył moje wyniki to się załamał...
- Wiem, anemia sierpowata nie jest łatwa, zwłaszcza, że jest nieuleczalna...
- Dokładnie, więc potrzebuje snu!- Powiedziałam dosadnie i usiadłam na miejscu pasażera, po czym prawie zaraz zasnęłam...
(Pola)
Byłam zdziwiona, że tak zareagował. Widziałam po jego minie, że jest zdziwiony, ale no co, ale lepiej powiedzieć teraz niż by teraz miał by się teraz zawracać mną głowę... A dlaczego płaczę? Przez to, że ten pocałunek, niby nic nie znaczył, ale ja poczułam się jak wtedy, gdy pierwszy raz się całowałam z tym idiotą. Chociaż nie, ten był lepszy. Kiedy poszedł od razu podeszła do mnie Maryśka. Nic nie mówiła, ale wiedziałam co myśli... Potem wróciłyśmy do dzieci, a potem do domu. Dobrze że mnie wyrzuciła na siedzenie obok, bo pewnie bym zasnęłam. Chociaż powinnam ją oszczędzać przez tą chorobę. Ale byłam tak zmęczona, że kiedy ruszyłyśmy od razu zasnęłam. Potem szybka kąpiel i znowu do łóżka.
Wstałam dosyć wcześniej, czyli 6.34. Zrobiłam nam śniadanie i czekałam na tego śpiocha (kiedyś też tak sypiałam). Zrobiłam nam kawy, po czym znalazła się w krótki shortach i luźnej białej koszulce. Jak ja żałuję, że nie mogę teraz tak wyciągnąć nóg. A jest tak gorąco w tych czarnych ciuchach... A ja co? Długa czarna suknia na ramiączkach, a pod to czarna bluza z długim rękawem i wielkim krzyżem i różańcem. Nie to że nie wierze, tylko ja nie chce być zakonnicą. Ale też nie chce być skrzywdzona. Znajomi którzy czasami mnie widzą, twierdzą, że nie mam tamtego uśmiechu od dawna. Że nie jestem tamtą sobą. Od Marysi prawie codziennie to słyszę. Nie popiera mnie, wiem... Ja tak samo tego nie popieram po części, ale się boję, że nie zaufam znowu, że znowu zostanę tak skrzywdzona.
Więc kiedy ogarnęłyśmy się, Mery oddała mi kluczyki. No tak ostatnie jej wyniki nie były dobre. Lekarz kazał jej więcej spać i pić buraków i tych wszystkich czerwonych barwników. Tak żałuję, ze nie mogę jej pomóc. Więc wsiadłyśmy i ruszyłyśmy do Bełchatowa oddać te nakolanniki i rękawki. Jak się przyjrzałam to nawet niezły sprzęt. Skąd wiem? Grałam kiedyś, ale przez tego kretyna rzuciłam wszystko. Nigdy mu tego nie wybaczę, że przez niego musiałam zrezygnować ze szczęścia. Kiedy Mery zasnęła, ja jechałam i słuchałam radia. Po 2h byłyśmy na miejscu. Obudziłam ją i weszłyśmy do hali. Ale jakiś nabuszowany jełop nie chciał nas puścić. Myślałam że mu łep rozniosę z Maryśką. Ale był większy ale tylko na szerokość to nas wyniósł gdyby nie ten książę, z którym spotkałam się w szpitalu.
(Mariusz)
Kiedy wróciłem do domu nie potrafiłem cały czas jej wymazać z pamięci. Myślałem o niej cały czas do puki nie dopadło mnie zmęczenie. Obudziłem się o 6.34, nie potrafiłem już spać. Ubrałem się w dresy i poszedł trochę pobiegać. Po 45 minutach wróciłem i wziąłem szybki prysznic, a potem zrobiłem sobie szybkie śniadanie. Chwyciłem torbę i poszedłem na trening. Byłem jednym z pierwszych, gdyż nie lubię się spóźniać to raz, a dwa lubię mieć wszystko na swoim miejscu. Szybko się przebrałem i udałem się na sale. Wziąłem piłkę i zacząłem odbijać. Po tym przypomniało mi się, że przecież nie wziąłem wody. Więc wróciłem po nią, ale w drodze powrotnej usłyszałem jakieś krzyki i wyzwiska, a później dobrze znane mi blond włosy. Podszedłem do nich i moje przypuszczenia się potwierdziły. To była Pola.
-Panie Krzysiu, o co chodzi?
-Te babska chciały wtargnąć na trening. Ale im to nie umożliwiłem.
-Przypominam Ci, że nie babska tak se możesz mówić do swojej cizi-mizi, ale nie do nas... Wypraszam sobie, kim Ty jesteś, żeby tak mnie nazywać? -zaczęła mówić jej koleżanka.
-Wiesz co, gdybyś się schował za duże drzewo i tak było by Ciebie widać, i nie mówię w cale o długości- dopowiedziała Pola, próbowałem nie wybuchnąć śmiechem.
-Tam są drzwi, same pójdziecie, czy mam Was zanieść?
-Wiesz co, swoje sadło se najpierw wynieść, a potem pogadamy, co?- odpowiedziała przyszła zakonnica.
-Panie Krzysiu, proszę je zostawić, ja je znam.
-Jak se Pan życzy... A Was dwie mam na oku...
-Ciekawe jak nas zobaczy przez to sadło?-powiedziała niby szeptem jej przyjaciółka, ale chyba to usłyszał bo się obrócił i zmierzył je wzrokiem.
-Więc, co Was sprowadza do Bełchatowa?
-Te oto rzeczy...
-Skąd wy to macie?-zdziwiłem się kiedy ujrzałem sprzęt Nico.
-Dzieciaki musiały mu zwinąć, ale potem nam oddały, bo raczej im nie będą potrzebne.
-Wiecie że uratowałyście mu dupę?
-Tyłek, hamuj się...
-Tak jak Wy, przed chwilą?
-Nie mówiłybyśmy tak, gdyby ten spaśnięty jełop nas tak nie zdenerwował.
-Dobra, chodźcie, pójdziemy na sale, bo tam powinna być reszta.
Weszliśmy na sale. chłopaki byli już wszyscy, chociaż nie... Brakowało nam jednego, a dokładnie Janusza... czyli zostaliśmy bez rozgrywającego. Super.
(Pola)
Kiedy weszliśmy wszystkie wspomnienia wróciły... Wszystkie medale, poświęcenia, łzy, poty... Wszystko co tak kocham w tym sporcie... Ale nie pokazywałam tego... Mariusz zaproponował byśmy zostały na treningu, a Mery poszła oddać Marechalowi jego sprzęt. Kiedy mu oddała normalnie cieszył się jak wariat. Złapał ją i obrócił w kółko kilka razy i darł się "thank you", ale ta go zmasakrowała.
-Dobra, bo mnie zgnieciesz bażancie...
-Co?
-Puść mnie...
-Teraz na pewno nie...
Przerzucił ją przez bark jak worek ziemniaków i chodził z nią po całym korytarzu. A do mnie dosiadł się Marcyniak.
-Nie mamy rozgrywającego...
-Jak to?
-Podobno się rozchorował... I teraz nie mam jak zagrać... Będziemy robić teraz jakieś ćwiczenia... Boże jak ja ich nie lubię...
-A może Marysia mogłaby, przecież ona kiedyś grała jako rozegranie...
-Myślisz, że się zgodzi?
-Teraz nie, ale jak postawi się ją przed faktem dokonanym?
-Boże, jesteś genialna...
-Wiem
I w tym momencie mnie przytulił. Poczułam się tak jakoś dziwnie... Przytulałam tyle osób, a ten oto bażant tak to zrobił, że nic nie potrafiło ruszyć... Był tak fantastycznie, pierwszy raz od 5 lat czułam się tak dobrze, lekko, nie potrafię tego opisać... Nie da się tego opisać... Dobra dziewczyno ogarnij się za niedługo będziesz zakonnicą... Kiedy poszedł ja nadal nie wiedziałam co się dzieje, dopiero mnie ogarnęła Maryśka.
-Ej, co się stało?
-Po za tym, że będziesz grała z chłopakami, to nic...
-Że co?!


******************************************************************************************************************
Witamy i zapraszamy!
Już dwójeczka...
Jak się podoba, co będzie dalej, jak się potoczy?
Piszcie śmiało w komentarzach, co myślicie ;)
Więc następny już w sobotę, mamy nadzieję, że nie przynudzamy...
Więc do soboty, całują (w policzek xd) Tośka & Zuśka ;)

sobota, 23 lipca 2016

01

(Pola)
W październiku rozpocznę ostatni rok studiów. Wreszcie przestanę zajmować się tym biegaczem od siedmiu boleści. Nadal mnie to boli, chociaż minęło już parę lat.
Raz w tygodniu jeżdżę do szpitala, gdzie pomagam dzieciom. Akurat mój przyszły zakon pomaga dzieciom z rakiem. Jest początek września i jak zawsze jadę do Warszawy z moją psiapsi. Zawsze jeździmy razem. Jesteśmy jak siostry. Wychowywałyśmy się w tym samym domu dziecka, nawet w tym samym pokoju. Tylko, że jej rodzice zmarli, a mnie porzucili. Mery, jest przeciwko bym szła do zakonu, gdyż po co marnować życie na jakiegoś dupka. Tylko, że ja zostałam już skrzywdzona przez rodziców wcześniej, a ona nie... Znałam ich... Wiem nawet kiedy to zrobili. Powiedzieli, że zaprowadzą mnie do przedszkola, a potem mnie odbiorą, bo mamusia i tatuś muszą iść do pracy. I tak się mnie pozbyli. Potem, kiedy jemu (temu dupkowi, jełopowi, temu casanowie na babki....) Dosyć idziesz do zakonu, przestań o nimi myśleć.
Wracając do tego. Jedziemy do Warszawy. Oczywiście rozmawiałyśmy cały czas. Pomimo iż grało radio, to nawet go nie słuchałyśmy. Dotarliśmy do tego szpitala i weszłyśmy. Przez to, że nie jestem jeszcze zakonnicą mogła się normalnie ubrać, no tylko, że na czarno. Wiecie długo czarna spódnica i czarna trochę luźniejsza bluzka z krótkim rękawkiem i do tego sandałki też czarne. A na szyi widniał krzyżyk i medalik. Dzisiaj było jakoś inaczej. Zawsze to przychodziłam do nich do pokoju, a dzisiaj wszystkie, no prawie wszystkie były na świetlicy. Zdziwiłam się, ale no dobra. Poszłam za pielęgniarką. Otworzyła nam drzwi i stanęłam z wielkim szokiem. Byli tam siatkarze ze Skry. Zanim wstąpiłam do zakonu grywałam i byłam wielką fanką. Ba... Do dzisiaj jestem, tylko teraz nie mam jak... Wiecie studia, modlitwy, pomaganie potrzebującym. Na szczęście mam spoko przełożoną, która pozwala mi od czasu do czasu obejrzeć jakiś mecz. Ale jak wstąpię do zakonu, to już nie będę mogła ich za bardzo oglądać, co prawda też chodzić na mecze bo nie będzie czasu. Znałam wszystkim, oprócz jednego takiego blondaska. Bacznie mi się przypatrywał, szczerze ja jemu też. Dopiero oprzytomniała mnie Ania. Wzięłam ją na ręce i zaczęłam się z nią bawić. Potem dołączyła się reszta dziewczynek. Bawiłyśmy się, do puki nie przyszedł ten chłopak. Ciemne spodnie i niebieska koszula, która podkreślała jego niebiesko-szare oczy. Kurde Ogarnij się... Zostaniesz zakonnicą.
(Mariusz)
Dołączyłem do Skry w tym sezonie. Chłopaki powiedzieli, że jedziemy na początku września do dzieci chorych na raka. Stwierdziłem, że czemu nie. Wsiedliśmy rano z chłopaki do autokaru. Byłem zdziwiony, że przyjęli mnie z tak otwartymi ramionami. Normalnie jak rodzina.
Kiedy byliśmy już w Warszawie, chłopaki opowiedzieli mi wszystko i poszliśmy do świetlicy, gdyż tam mieliśmy się spotkać. Kiedy zobaczyłem te dzieci, myślałem, że serce mi pięknie. Naprawdę dużo przechodzą w tak młodym wieku. Wiedzą, że są chore, ale się tym nie załamują. Bawią się i śmieją. Tak jak normalne dzieci. Kiedy daliśmy im prezenty zobaczyłem pewną kobietę. Obserwowałem ją bacznie. Piękne blond loki opadały jej na ramiona. Czarna długa spódniczka z czarną bluzeczką dodawały jej wzrostu i atrakcyjnego wyglądu. Stąd widziałam jej piękne niebieskie oczy jak morze. Gdyby nie jakaś dziewczynka, która ją zgarnęła pewnie byśmy tak stali, ona wpatrywała by się we mnie, a ja w nią. Potem bawiłem się z dziećmi. Ta sama dziewczynka przyszła po mnie.
-Pomożesz nam uwolnić księżniczkę z wierzy?
-Oczywiście, że tak... A kto jest waszą księżniczką?
-Polcia... To jak?
-No to prowadź mnie do tej księżniczki.
Wzięła mnie za rękę i zaprowadziła to tej dziewczyny, w którą się tak wpatrywałem.
-Księżniczko Polu, twój wybawiciel przybył na pięknym białym koniu, by Cię uratować.
-Ania, coś ty wymyśliła...
-Chcemy z dziewczynami, byście przedstawili nam bajkę.
-No ale wszystkie dzieci tego chcą?
-Tak...
-No dobrze... A jak mamy to zagrać?
-Wujek Michał będzie udawał złą babę jagę, a wujek Mario ten starszy będzie złym smokiem. Wujek Kacper będzie koniem, a potem wujek Mario uratuję Cie. A potem weźmiecie ślub i będziecie mieć dzieci.
-Ania, ale...
-Dobrze niech tak będzie...
-No to zapraszamy na scenę... Ciociu Polu, zapomniałaś o koronie, a Ty wujku o mieczu.
(Pola)
Rozdała wszystkim potrzebne rzeczy przy tym opowiadając o wszystkim i zaczęliśmy przedstawiać "teatr". Winiar dosiadł miotły i zabrał mnie na jakąś wierze. Wyczarował smoka, czyli Wlazłego, który miał mnie strzec w tej wierzy. Potem przybył mój "rycerz" na "lśniącym białym koniu", czyli Mariusz siedział na Piechowi. Jeszcze jak zarżał jak koń, to myślałam, że padnę. Pokonali smoka i uratowali mnie. Potem Ania przyniosła mi białą chustkę, mówiąc, że to jest welon. Obecny smok, czyli teraz ksiądz dawał na ślubu, a my próbowaliśmy się nie śmiać. Potem dostaliśmy obrączki z kapselków od tymbarka i włożyli sobie je na palce. Kiedy chcieliśmy się już ukłonić, dziewczynki krzyczały
-A gdzie pocałunek?
-Jaki pocałunek?
-No zawsze na happy endzie jest pocałunek?
-Ale dzieci...
-Żadne ale... Buzi, buzi...
Odwróciłam się do niego i pocałowałam go w policzek.
-Pasuje?
-Nie... w usta...
-Ale, dlaczego? Przecież tak nie można...
-Pola...
-Ale proszę Was...
-Nie, to my Ciebie prosimy! Zawsze nas zlewasz, że nie nie, teraz masz to zrobić...Bo nie będziemy chcieli Ciebie więcej widzieć tutaj...
-Ania, ale proszę...
-Nie... Powiedziałam, że masz tak zrobić.
-Ale...
-Nie...
Obróciłam się w jego stronę, nie wiedziałam co mam zrobić. On położył mi rękę na ramieniu.
-Nie chce by dzieci Cię z nie lubiły. Za bardzo jesteś z nimi zżyta to widać. Przepraszam, za to co zrobię.
Nachylił się i mnie pocałował. Ja nie wiem nawet czemu, ale odwzajemniłam tą pieszczotę. Założyłam na jego szyje jedną rękę, a drugą położyłam na jego policzku. On wtedy położył swoje ręce na mich plecach. Oderwaliśmy się od siebie. Uciekłam ze sceny, w moich oczach pojawiły się łzy.
(Mariusz)
To było niesamowity pocałunek. Zawróciła mi tym w głowie. Potem wybiegła z tej świetlice.
-No leć za nią...- powiedział mi Szampon.
Zrobiłem to co powiedział. Wybiegłem i zacząłem ją szukać. Znalazłem ją zapłakaną pod schodami. Usiadłem obok niej i ją przytuliłem.
-Przepraszam, ja nie chciałem by tak wyszło. Przepraszam.
-Ale Ty nic nie rozumiesz. Miałam zostać zakonnicą, a teraz to już nie wiem.
-Proszę?
-Dzieciaki o tym wiedziały i to bardzo dobrze... Nie wiem czemu tak postąpiły. Ania zawsze była wyrozumiała, a teraz nie wiem co w nią wstąpiło.
-Hej, nie zamartwiaj się tym... Wszystko będzie dobrze. Tak? Jeśli będziesz chciała pomocy, to zawsze możesz zadzwonić...
-Ale ja...
-Tutaj masz mój numer. Zadzwoń jeśli będziesz potrzebować pomocy...
(Mery)
Jechałyśmy z Polcią jak zawsze do szpitala w Wawie. Oczywiście temu dziecku nie przemówisz do rozumu, że nie powinna zostawać zakonnicą. Ja rozumiem, rodzice, potem ten dureń, no ale nie wszyscy faceci tacy są. Olaboga, czemu ona musi taka być?!
Jak tylko weszłyśmy do szpitala poprowadzono nas na świetlicę gdzie były dzieci, co było dziwne, bo zawsze były w swoich pokoikach. No ale ja się nie będę sprzeczała z ordynatorem oddziału.
Kiedy tylko tam weszłyśmy zamurowało nas. Tam były Skrzaty!!! Boziu, Skra Bełchatów! I osoba na której się wzoruję, czyli Nicolas Uriarte. Sama jestem rozgrywającą i dążę do perfekcji, a jego rozegrania są idealne. Kiedyś nawet pod względem wystaw byłam porównywana do niego ze względu na ustawienie rąk.
Polcia też grała, ale zanim stwierdziła, że zostanie zakonnicą, co dla mnie jest kompletną głupotą... Ale moje zdanie się nie liczy. Co z tego, że przyjaźnimy się od wspólnego pokoju w bidulu. Jak ona się na coś uprze, do gorzej niż osioł. Chociaż by się niebo i ziemia poruszyła, ona by nadal została przy tym postanowieniu.
Usiadłyśmy przy dzieciach. Po chwili podbiegła do mnie Marcysia i dała mi plik kartek.
- Co to jest Cysia?
- Zostawiłaś ostatnim razem jak tu byłaś. Mam nadzieję, że nie jesteś na mnie bardzo zła, bo je oglądałam- powiedziała niepewnie dziewięciolatka.
- Na ciebie nie da się złościć. A teraz zmykaj do wujków, albo do cioci Polci, a ja idę je odnieś. Dobrze?
- Tak!- Zawołała ucieszona dziewczynka i podbiegła do Winiara.
Szybko wyszłam ze świetlicy i ruszyłam w stronę samochodu. Miałam wzrok wbity w podłogę. Kiedy wyszłam zza zakrętu wderzyłam w kogoś i moje wszystkie rysunki wypadły mi z rąk. Zaczęłam je pośpiesznie zbierać, a osoba w którą wderzyłam pomogła mi je zbierać.
- Pardonner- powiedział mężczyzna, a ja podniosłam głowę.
- Sorry, I don't speak French- powiedziałam cicho, ale jak na mnie dość wyraźnie.
- Okay- powiedział z uśmiechem i podniósł ostatni rysunek.- Masz talent- stwierdził po angielsku podając mi go.
Chwyciłam szybko rysunek i spojrzałam na niego. To był jeden z tych, które mi nie wyszły. Ukazywał on pysk tygrysa.
- To mi akurat nie wyszło- powiedziałam wpatrując się w ten rysunek.
- To w takim razie co ci wyszło?- Zapytał widocznie zdziwiony.
- To- odpowiedziałam i podałam mu rysunek jednego ze Skrzatów w chwili zagrywki. Mężczyzna wytrzeszczył oczy.
- Wygląda jak czarno-biała fotografia- powiedział z niedowierzaniem.
- Dziękuję, a teraz cię przepraszam, ale muszę je zanieść do samochodu i tu wrócić.
- Spoko.
- To cześć.
- Raczej do zobaczenia.
- Wątpię, ale do zobaczenia- odpowiedziałam Francuzowi i poszłam odłożyć rysunki.
Kiedy odłożyłam rysunki wróciłam na świetlicę i kogo tam zastałam? Mojego kolegę z korytarza. Rozmawiał z chłopakami i dopiero teraz zauważyłam, że z boku, na jego dresowych spodniach pisze PGE SKRA BEŁCHATÓW. No to mam przerąbane...
(Nicolas)
Kiedy tylko podjechaliśmy pod szpital rozdzwonił się mój telefon. To był mój trener Laurente, więc musiałem odebrać. Przeprosiłem chłopaków na chwilę i skręciłem w korytarz.
- Tak trenerze?
- Witaj Nicolas. Dzwonię żeby Ci oznajmić, że jesteś powołany do kadry.
- Dziękuję za zaufanie. Obiecuję, że nie zawiodę.
- Wierze w ciebie. Do zobaczenia na zgrupowaniu.
- Do zobaczenia- odpowiedziałem i rozłączyłem się.
Przemierzałem szpital i próbowałem znaleźć tą świetlicę w której mamy to spotkanie z tymi dzieciaki. Kiedy wyszedłem zza zakrętu ktoś we mnie uderzył. Była to jakaś blondynka. Zobaczyłem, że upuściła wszystkie kartki, więc pomogłem jej je zbierać.
- Wybacz- powiedziałem, a ona na mnie spojrzała jakbym mówił po chińsku. Miała śliczne stalowo-błękitne oczy. Po chwili się otrząsnęła.
- Sorry, I don't speak French- powiedziała cicho i niepewnie. Uśmiechnąłem się do niej.
- Okay- odpowiedziałem i spojrzałem na ostatni rysunek, który przedstawiał pysk tygrysa. Wyglądał jak żywy.
Oczywiście dziewczyna się zapiera, że jej to nie wyszła, ale ja miałem inne zdanie na ten temat. Według mnie dziewczyna miała niesamowity talent. Kiedy spytałem jaki rysunek jej wyszedł. Podała mi go. Wyglądał jak czarno-białe zdjęcie. Przyjrzałem się bliżej. Przecież to ja jak zagrywam! I ona mnie nie poznała?! Chyba, że nie zwróciła na to uwagi. Oddałem jej rysunek i patrzyłem jak odchodzi. Kiedy zniknęła z mojego pola widzenia ktoś położył rękę na moim ramieniu, a ja aż podskoczyłem.
Spojrzałem kto to i myślałem, że uduszę.
- Możesz mnie nie przyprawiać o zawał serca?- Zapytałem rozgrywającego.
- Jasne, ale tam się o ciebie martwią- odpowiedział ze śmiechem.
- Dobrze. To idziemy Nico?
- Oczywiście- odpowiedział z uśmiechem i zaprowadził mnie na tą świetlicę.
Kiedy tam weszliśmy zacząłem gadać z Piechem. Po chwili Nico walnął mnie w ramię i pokazał na dziewczynę koło tej w czarnej spódnicy. Przecież to ta laska z korytarza. Ale co ona tu robi...


*****************************************************************************************************************

Hejka wszystkim!
I jak humorki? Wakacje pasują? Da się przeżyć pogodę?
Więc dzisiaj serwuję wam jedyneczkę, a w środę dwójka ;)
Jak się podoba, co myślicie? Jak to się dalej potoczy???
Piszcie w komentarzach, a następny już za cztery dni.
Całują (w policzek xd) Tośka & Zuśka ;*

wtorek, 19 lipca 2016

Prolog

Pierwsze spotkanie? Było... śmiesznie. Jechałam na rolkach, trochę się zamyśliłam i wpadłam na niego. Akurat biegał po parku i mnie nie zauważył. Śmiechu było co nie miara. Oczywiście jedno cały czas przepraszało drugie. Po krótkiej rozmowie zajęliśmy się sobą. Jak odchodził prawie pieprznął w latarnie.
Kilka dni potem razem z moją psiapsi byłyśmy w klubie. Nie obyło by się bez kilku drinków i tańca. Kiedy kolega wyrwał mnie na parkiet już po pierwszej piosence usłyszałam "odbijany" i wpadłam w ramiona biegacza z parku. Nie powiem, zdziwiłam się i to bardzo. Zaczęliśmy ze sobą rozmawiać jak najęci. Nawet nie zauważyłam, że zleciała połowa wieczoru i dochodzi 23:30.
Po udanej zabawie podziękowałam mojemu partnerowi i poszłam do domu. Kiedy zdejmowałam sukienkę, w kieszeni znalazłam karteczkę z numerem telefonu z tekstem "Zadzwoń".
Bez zbędnych namysłów wyciągnęłam telefon i zadzwoniłam. To był ten chłopak z klubu, czyli ten biegacz z parku. Przegadaliśmy, bo ja wiem, może ze trzy godziny. Zakończyło się tym, że umówiliśmy się.
Po porzuceniu przez rodziców, myślałam, że nikomu już nie zaufam. On to zmienił. To był pierwsza osoba po Maryśce, której zaufałam.
Byliśmy ze sobą długo, nawet bardzo długo. Jednak nic  nie trwa wiecznie. Przeżyłam to po raz drugi. Porzucenie. Najpierw rodzice, teraz on.
Powiem jedno. Obiecywał miłość, wierność, że będzie mnie kochał... Już widziałam jego miłość. Nie chce se spieprza z taką miłością do swojej cizi mizi. Zasrany szmaciarz. W dupę niech mnie teraz cmoknie. Nie chce go widzieć więcej na oczy. Teraz rozumiem kiedy mi mówili, że faceci to świnie.
Więc tego dnia obiecałam sobie, że już nigdy więcej nie zwiążę się z żadnym facetem. I w tym momencie postanowiłam, że złożę śluby zakonne.


******************************************************************************************************************

Hej, cześć i czołem wszystkim!
Mamy prolog, a przed chwilą bohaterów.
I co sądzicie? Podoba się? Myślę, że po bohaterach wiecie, 
kto jest bohaterem prologu, jeśli nie, przekonacie się już w jedyneczce xd
Wiem, że to oczywista oczywistość, ale tradycji musi stać się za dość :D
To wszystko jest tylko i wyłącznie FIKCJĄ!
Więc zostawiam was z lekturą ;)
Całusy Tośka & Zuśka

Bohaterowie


Marysia "Mery" Błaszczyk


ur. 14.02.1992
Urodziłam się i mieszkałam w Łodzi. Moi rodzice byli siatkarzami, w sumie, jak cała moja rodzina... Tata grał zawodowo, tak jak mama, ale kiedy urodził się mój brat, oddała roli gospodyni domowej, żony i matki. Kiedy mój brat miał 9 lat urodziłam się ja. Niby idealna rodzina... A jednak!
Kiedy miałam 5 lat wszyscy zgineli w wypadku a ja trafiłam do bidula, gdzie poznałam Polcie. Miałam jeszcze kuzyna i zarazem chrzestnego, Arka, ale on był zawodowym siatkarzem i nie miał mnie jak przyjąć.
I tak, kiedy miałam 13 lat straciłam wszystkich... Jak było potem? Różowo albo nie... Czyli normalne życie... Teoretycznie...

Nie przejmuj się tym, czego chcą inni bo dziś jest już, ziomie!
Gdy wszyscy robią, to co powinni ty żyj i rób swoje!
Gdy pewnego dnia będzie po wszystkim i w tył, zwrócisz głowę
Zobaczysz jak byłeś szczęśliwy bo byłeś prawdziwy - wciąż mówię to sobie
Podrzuć mi więcej kłód. Nie pęknę na pół to pewne. Nie mnie sprzątać będą z areny...


Nicolas "Nico" Marechal 
ur. 4.03.1987
Urodziłem się w  Sainte-Catherine. Moja przygoda zaczęła się niewinnie. Od gry dla zabawy po najlepiej punktującego MŚ Kadetów w 2005 r. Przeniosłem się do Polski kiedy podisałem roczny kontrakt w JSW, przez co też min. starałem się i dostałem Polskie obywatelstwo.
Więc po tym roku w Jastrzębiu przeniosłem się na dwu letni komtrakt do Bełchatowa. Oczywiście, że się ucieszyłem. Jak dla mnie najlepszy klub w Polsce.
Oczywiście, swoje mam za uszami, ale... No cóż, tamten okres życia mam za sobą...

Nagłówki krzyczą jakim trzeba być
Co musisz w sobie zmienić by osiągnąć sukces
Wczoraj ci dali jedną rade, inną dają dziś
Więc ja ci mówię: zostaw ich, otwórz swoją furtkę 
Za dużo we mnie życia, ze mnie jest człowiek nie robot




Pola Adamczyk

 ur. 15.05.1992
Mieszkałam w Bełchtowie do 6 roku życia, potem rodzice wywiezili mnie do Łodzi i tam porzucili. Czym się zajmowali moi rodzice? Tata i mama są albo byli muzykami. Nie wiem co sie z nimi dzieje. Nie znam w ogóle swojej rodziny. Jedynie moich rodziców, którzy mnie oddali, to nie wiem czy mogę nazwać ich moimi rodzicami, bo kto tak się zachowuję i pożuca dziecko na paschę losu? 
Jak się ułożyło moje życie? Hm... Jest trochę pod górkę. Tyle ile się wyrzekłąm to chyba więcej niż co jest możliwe w naszych wieku, czy wróce do danego trybu życia? Nie wiem... 

Zatrzyma się na czas 
Dobrze zastanów
Zanim coś powiesz i 
Z siłą najcięższych dział
Tym jednym słowem
cały nasz świat zetrzesz w pył




Mariusz "Mario" Marcyniak

ur. 05.03.1992r.
Urodziłem się w Chełmie, gdzie też zacząłem grać. Potem zacząłem grać w Metro Warszawa, gdzie spędziłem dwa lata, następnie było BBTS Bielsko-Biała -rok, AZS Częstochowa - trzy lata, a teraz jestem w Bełchatowie. Od samego początku zostałem środkowym, przez to, że byłem jednym z wyższych.
Miałem też zaszczyt reprezentować swój kraj.

Czy jest jeszcze coś, co mógłbym dziś...
Nasz czas zawrócić nas
Zmienić zdarzeń bieg
Gdy rozpędzeni gnamy wbrew przestrogom 




****
Resztę bohaterów poznacie niebawem ;)
Zachęcamy do czytania i prosimy o komentarze.

Całują (w policzek jak coś) Zuśka & Tośka