sobota, 31 grudnia 2016

21

(Mariusz)
Po buziaczku poszedłem do szatni, gdzie się przebrałem i wtedy uświadomiłem sobie, że przecież mój telefon ma Pola, a miała do mnie pisać Magda, moja siostra. Jestem bardzo z nią zżyty, bardzo za nią tęsknie, tak samo jak za rodzicami. Dzisiaj miałem przedstawić moim rodzicom Pole. Wiedziałem, że to ta jedyna, dlatego chciałem ją postawić przed faktem dokonanym. Nawet spakowałem ją, bo wiedziałem, że by na coś takiego się nie zgodziła, ale jak już tam będziemy to, na początku mnie wyzwie od różnych, potem się troszkę pofoczy, ale potem będzie już cycuś  - glancuś... Oczywiście chłopki się ze mnie śmiali, że bez Poli nie potrafię funkcjonować, co po części jest prawdą... Nie mogłem ich słuchać więc wyszedłem,a oni za mną. Weszliśmy na parkiet i zauważyłem Pole, która miała dziwną twarz. Mam nadzieję, że Magda nie wysłała wiadomości. Jeśli tak to będę mieć przechlapane... No nie musiałem długo czekać... Pola zeszła i zaczęła czytać SMS... Dzięki Magda...
-ILE MOŻNA CZEKAĆ NA CIEBIE? RUSZAJ SWÓJ ZADEK I PRZYJEŻDŻAJ, TĘSKNIE I BUZIACZEK... Do jasnej cholery wytłumacz mi kim jest Magda!!! Co może kuzynka?! Marcyniak jesteś świnią... Myślałam, że mnie kochasz, że szanujesz... A Tobie chodziło tylko o jedno, by mieć kurę domową, prawda?! By kogoś po bzykać, gdy nadzieje ochota, a że teraz nie chce dać Ci dupy, to chodzisz po jakiś kurwach, tak?! Wiesz idź się lecz chłopie na nogi bo na głowę już dawno za późno...
Po czym rzuciła we mnie telefonem i wybiegła. Odblokowałem i miałem rację, że to moja siostra. W tym momencie chciałem ją zabić i to serio... Po czym krzyknąłem, że to moja siostra, ale mnie nie usłyszała. Więc poleciałem i jej już nie było. Próbowałem do niej dzwonić, ale to na nic... nie odbierze od mnie teraz telefonu... Jak znam życie to zaraz wleci Maryś i ona zrobi mi gnój... Obracam się i kogo widzę? No Maryś...
-Powiesz mi o czym mówiła Pola?!
-Maryś uwierz mi Magda to moja siostra... Naprawdę... Napisała tak, bo miałem przyjechać dzisiaj z Polą do moich rodziców... Proszę Cię pomóż mi...
-Nie kłamiesz?
-No nie... Zobacz to ona...
Pokazałem jej nasze zdjęcie, które mam w telefonie.
-Faktycznie, jesteście do siebie podobni, ale chce usłyszeć jej głos...
-Maryś...
-No co... Chce się upewnić, że nie kłamiesz... Raz miałam taką sytuacje, że o mało nie straciłam jej... Więc chce mieć pewność stu procentową...
No co miałem zrobić... No zadzwoniłem i włączyłem na głośno mówiący.
-Cześć Młody, kiedy będziecie?
-Cześć, słuchaj jest sprawa...
-Co jest?
-Bo wyszła mała niespodziewana sytuacja...
-Co masz na myśli?
Wytłumaczyłem jej co się stało.
-Sorry Młody... Nie chciałam...
-Nie ok... Ale jest tutaj koleżanka i chciała by coś Ciebie spytać, może?
-Jasne... Cześć, jestem Magda Marcyniak, siostra tego bałwana...
-Dzięki Magda...
-Do usług...
-Hej, jestem Maryś, przyjaciółka Poli...
-Miło mi Ciebie poznać, spokojnie jestem siostrą tego bałwana i nie masz o co się martwić... Nie chciałabym nigdy tej mendy, nawet nie wiadomo jak bogaty by był, czy jedynym facetem, kijem bym go nie tykała i nie mówię to jako siostra tylko kobieta, bo jednak żyłam z nim dobre 17 lat więc serio...
-Magda... Dzięki, Ty wiesz jak mnie pocieszyć...
-Dobra... Dasz mi numer do Poli? Może uda mi się do niej dodzwonić i z nią pogadać...
-Nie wiem czy odbierze... Ale spróbować możesz...
Podałam jej numer i czekałam na odpowiedź...
(na potrzeby tej historii perspektywa Magdy, siostry Mariusza)
Kiedy odpowiedziałam na parę pytań, które zadała mi ta laska, po prosiłam o numer do tej dziewczyny... No troszkę nabroiłam, ale skąd mogłam wiedzieć, że ten bałwan da jej swój telefon... No cóż trudno... może odbierze od mnie, więc poprosiłam, by podał mi jej numer telefonu i będę próbować... Kiedy dostałam zadzwoniłam parę razy, ale bez żadnego skutku. Zadzwoniłam jeszcze do brata i przekazałam mu, że będę próbować za chwile jeszcze raz bo dziewczyna nie odpowiada...
(Mariusz)
*kilka godzin później
Zaczynałem się martwić co się dzieje z Polą, bo mi się to wcale już nie podobało, coraz bardziej się denerwowałem, nie odbierała od nikogo telefonu. Nawet od Maryś... Siedzimy wszyscy razem i dostajemy szału.
-Może pojadę do mieszkania, bo może tam jest...- powiedziała Maryś.
-Poczekaj pojadę z Tobą... Nie powinnaś prowadzić...- odezwał się Francuz.
Nic nie odpowiedziała tylko kiwnęła głową. Zostałem sam... No dobra nie tak sam, bo był ze mną Janusz... Siedziałem na podłodze i wpatrywałem się w okno. Ciszę przerwał mój telefon, który leżał obok mnie. Spojrzałem na wyświetlacz "MAMA" nie miałem ochoty z nikim rozmawiać.
-Marcin proszę odbierz i wymyśl coś, nie mam siły teraz z nimi gadać, a potem napiszę do Magdy by mnie kryła...
Nic nie odpowiedział, tylko wziął telefon i odebrał telefon.
-Dzień Dobry Pani Marcyniak... A leży tutaj z Polą bo się trochę rozchorowali, miałem właśnie dzwonić do Pani i przekazać, że nie dadzą rady przyjechać... Spokojnie nie muszą państwo przyjeżdżać, ja już się nimi zająłem... Tak, byli u lekarza mają leżeć w łóżkach przez parę dni i wszystko będzie dobrze... Tak na prawdę nie ma czym się martwić, jest wszystko pod kontrolom... Do widzenia, życzę miłego dnia...
Po czym położył mój telefon na szafkę.
-Dzięki, że odebrałeś...
-Spoko... Ale wiesz, że prędzej, czy później będziesz musiał odebrać i powiedzieć wszystko?
-Wiem, ale chociaż teraz dadzą mi spokój... Podasz mi telefon po proszę Magdę by mnie kryła...
-Jasne...
Podał mi urządzenia a ja zadzwoniłem do Magdy i szybko ją poinformowałam o wszystkim i po prosiłem by trzymała rodziców w domu, by nie przyjeżdżali do mnie do puki wszystko się nie ułoży...
Siedziałem tak dobre kolejne kilka godzin, zadzwoniłem do Maryś, czy może Pola coś się odzywała, ale nie... Powiedziała, że jedzie do Łodzi zobaczyć jeszcze czy tam gdzieś jej nie ma...
Zaczynam się nie pokoić, gdzie ona może  być... Proszę Pola!!! Odezwij się... Błagam...
Nie wiem ile tak siedziałem, ale dosyć długo, że ścierpłem, spojrzałem na zegarek i dochodziła 22.38. Wstałem i poszedłem się umyć, kiedy wracałem do kuchni, zadzwonił mój telefon. Spojrzałem na niego i był tam zastrzeżony numer. Wziąłem telefon i go odebrałem.
-Halo?
(Pola)
A potem była ciemność. Nie pamiętam nic, odkąd wyszłam z budynku. Jakiś worek chyba na głowie i mocne walnięcie w brzuch i chusta usypiająca, zrobiła swoje...
Więc obudziłam się, nawet nie wiem po jakim czasie... Siedziałam cicho, by chociaż dowiedzieć się gdzie jestem, by wezwać pomoc... I po chwili wiedziałam, że jestem w samochodzie, wiecie jeśli macie oczy zakryte to nic nie widać... Raczej siedziałam. Nie zmieniałam pozycji, gdyż wolałam nie wiedzieć co mnie czeka jakbym się ruszyła.
-Czemu się nie budzi?-usłyszałam, dziwnie znany mi głos.
-Poczekaj jeszcze chwile, zaraz się obudzi...- odpowiedział mu inny głos i też dziwnie znany...
What the fuck?! O co tu chodzi... Albo ja zwariowałam, albo słyszę tego idiotę Damiana i tego kretyna odmiany idiotów Pawła. Miałam ochotę ich zabić... Niech tylko mnie rozplączą, to zabije na miejscu. Chyba się zatrzymaliśmy bo czuje, że się ruszali. Ktoś otwiera drzwi i bierze mnie na ręce. To był Paweł... Wszędzie rozpoznam ten obrzydliwy zapach... Siłą woli próbowałam nie zrzygać się na niego... Szyliśmy chwile a potem zostałam rzucona na kanapę... Potem odwiązali mi oczy...
-Może tak grzeczniej? Nie łaska?!
-O i nasza księżniczka się obudziła... Witamy, witamy...- powiedział z sarkazmem Damian.
-Miło nam widzieć śliczną buzinkę... - dodał Paweł po czym mnie pocałował w policzek, a ja go oplułam, za co dostałam po twarzy.
-A mi nie... Czego chcecie od mnie debile...
-A może grzeczniej?
-Haha... Nie doczekanie twoje..
-Mówisz? Żebyś się nie zdziwiła...
-Zostawiam Cię na chwile... Zaraz wrócę... Do zobaczenia księżniczko...
-Nara idioto! Żeby coś Cię przejechało...
-Ależ Ty zabawna...
Po czym wyszedł ten idiota Damian. Zostałam sama z tym drugim idiotą... Szczerze to wolałabym tamtego, bo temu jeszcze mogłam jakoś nastukać, a ten jest nie obliczalny...
-Może mnie rozwiążesz?
-A po co? Żebyś mi uciekła księżniczko? Nie ma opcji...
-Szczerze to muszę do łazienki, ale jak chcesz to mogę się zesikać... Więc jak wolisz...
-No dobra...
Rozwiązałam mi nogi, a ręce trochę rozluźnił. Zobaczyłam, że jakiś telefon leży na stole... A przed nim jest wazon, może jakoś uda mi to tak zrobić nie zauważył...
Szłam blisko tego wazonu. Strąciłam go tracąc niby równowagę, a ten się wkurzył.
-Co robisz idiotko?!
-Nie dawno było księżniczko...
-Nie wkurwiaj mnie...
-Oczywiście... Poprawię swoje zachowanie... Ale wiesz miałam w gipsie nogę i nie doszła jeszcze do siebie... A że teraz była nieruchoma to tym bardziej nie mogę złapać równowagi...
Kiedy ten zbierał kwiaty z wazonu, które były nawet ładne, bo lubię czerwone róże, ale wracajmy do akcji... Chwyciłam szybko telefon i schowałam go do spodni i przykryłam koszulką. Kiedy już ogarnął w miarę, zaprowadził mnie do łazienki.
-Czy mógłbyś mi przynieść bluzę? Bo wiesz zimno mi.. Ciepło tu nie macie...
-No dobra... Tylko bez numerów...
-Przypominam, że w łazience nie ma okna i mam związane ręce...
-Niech Ci będzie...
Więc kiedy weszłam do łazienki zamknęłam drzwi od łazienki na klucz. Na szczęście nie był na zamek, żeby mógł go otworzyć. Wybrałam szybko numer do Maryś, bo go znałam na pamięć.
-Błagam odbierz. - odebrała jak na zawołanie.
-Ha..- przerwałam jej.
-Maryś to ja Pola, słuchaj zostałam porwana, proszę zgłoś to gdzieś... Telefon będzie włączony. Proszę pośpiesz się, za nim coś mi zrobią... Niech też będą cicho, bo jak się dowiedzą, że zadzwoniłam to na bank coś mi się stanie, proszę, błagam...
Po czym się rozłączyłam, akurat kiedy zapukał do drzwi Paweł.
-Mam bluzę, ile można sikać?
-Bo wiesz... to grubsza sprawa... Zaraz wyjdę... Dokładnie to za chwilkę, poczekasz tu na mnie? Bo mnie noga boli i nie mogę jakoś stanąć na niej...
-No dobra...
Usunęłam ostatnie połączenie i zostawiłam włączony telefon, żeby nie było... Po czym szybko wsadziłam go do spodni i od kluczyłam łazienkę i wyszłam.
-Czemu się zakluczyłaś?
-Skąd mogę wiedzieć co przyjdzie do tej twojej łepetynki.
-Jak zawsze skromna...
-Nie jestem sobą, taką za nim mnie zmieniłeś.
-Przestań...
-Nie... wcale... zbierałam się tyle lat po Tobie! Chciałam nawet zostać zakonnicą, zjebałabym se życie... Ale się cieszę, że wszystko wróciło... Spotkałam fantastycznego mężczyznę, który mnie kocha i szanuje, dba...
-Przestań! Nie mam zamiaru tego słuchać... Jesteś tu po to, aby teraz nam się odpłacić...
-Niby czym? To Wy powinniście się nam odpłacać...
-Jak tak bardzo chcesz...
Po czym rzucił mnie na kanapę...
-Mówiłam, żebyś kład mnie delikatniej...
-Oczywiście księżniczko, czego se tylko życzysz... Pozwól, że ładnie przeproszę...
-No mógłbyś... Przynieś mi szklankę wody...
-Ja mam coś lepszego...
-Nic mi nie możesz zaoferować...
-Myślisz? Chcesz się przekonać?
-Ja nie muszę myśleć ja to wiem...
-No to się zdziwisz...
Po czym wyszedł, a ja w tym czasie odłożyłam telefon na miejsce i wróciłam na miejsce. Chwile później wrócił z szklanką wody i mi ją dał. A jego uśmiech na twarzy sprawiał dziwne wrażenie.
-Masz...
-Yyy... Dzięki...
Mam w naturze, że wącham coś za nim się napije i wyczułam, że ta woda jest jakaś dziwna...
-Czemu nie pijesz? A no tak najpierw trzeba powąchać bo mogę Cię zatruć... Taa... Bo nieżywa bardziej mi się przydasz niż nie żywa...
-Czego Ty odemnie chcesz?
-Jak to co... Kasy od tego twojego chłoptasia... Myślisz, że nie widziałem co on z Tobą robi?
-Obserwowałeś nas?
-Ph... Chcesz zobaczyć co robi teraz twój chłoptaś?
-Że co?
Po czym włączył laptop i pokazał mi Mariusza... Kiedy go zobaczyłam, rozpłakałam się... Biedny nie wiedział co ma ze sobą zrobić, zobaczyłam tam jeszcze Marcina, Mary i Nico... Teraz uświadomiłam sobie jak bardzo mnie kocha i że nie mógłby tego mi zrobić...
-Dlaczego mi to pokazujesz?
-A tak sobie, wiesz...
Zapomniałam nawet o tej wodzie i się jej napiłam. Po czym on zabrał mi lapka i położył na stolik, ale cały czas widziałam go. A ten tak na pstryknięcie mnie położył. Nie opierałam się bo nie miałam sił... Do tego kręciło mi się w głowie, ale byłam świadoma... jeszcze chwile...
Zaczął mnie rozbierać. Starałam się jakoś go od mnie odciągnąć, odepchnąć, ale coraz bardziej na mnie napierał... Nie wiedziałam co mam zrobić... Błagałam, żeby ktoś coś zrobił. Nie musiałam długo czekać bo usłyszałam tylko krzyk:
-Policja, zostaw ją!
Po tym straciłam jakikolwiek kontakt...
(Mery)
Po wyjaśnieniu całej sytuacji z Mariuszem zaczęłam się naprawdę martwić... Może będzie w mieszkaniu... Miejmy nadzieję...
-Może pojadę do mieszkania, bo może tam jest...- powiedziałam spokojnie.
-Poczekaj pojadę z Tobą... Nie powinnaś prowadzić...- odezwał się Francuz.
Nie protestowałam, wiedziałam, że ma rację. Ręce tak mi się trzęsły, że nie dałabym rady nawet prosto prowadzić samochodu...
Więc najpierw pojechaliśmy do naszego mieszkania.
- Ja sprawdzę nasze pokoje i łazienkę a ty gościnny, kuchnie i salon ok?!- Zawołałam do Nico jak tylko weszliśmy do mieszkania.
Przeszukaliśmy całe mieszkanie w zdłóż i w szerz... Pudło, nie było jej... Polcia gdzie ty możesz być?! Boże, gdyby Łukasz tu był... ŁUKASZ! Przecież ona może być u niego!
- Nico!- Przyjmujący odrazu pojawił się koło mnie.- Jedziemy do Łodzi.
- Myślisz, że może tam być?
- Tak myślę, a jak nie, jest tam osoba, która nam może pomóc- odpowiedziałam, po czym wyszliśmy, zamknęłam mieszkanie i pojechaliśmy do Łodzi.
Pokazałam Nico gdzie ma jechać. Kiedy tylko podjechaliśmy pod dom naszego znajomego z Bidula. Kiedy zobaczyłam jego dom powróciły te nieliczne miłe wspomnienia z bidula... Podeszłam do bramy nie czekając na Marechala i zadzwoniłam. Chwilę czekałam i nagle w domofonie odezwał się głos jakiejś kobiety.
- Słucham.
- Dzień dobry, jest może Łukasz Ciechociński?
- Oczywiście, proszę wejść- odpowiedziała i otworzyła się bramka.
Weszłam na posesję dawnego kolegi... Swoją drogą nawet nie wiem czy mnie pamięta... Najgorzej jeśli mnie nie pamięta...
Ale wracając, kiedy byłam w połowie drogi drzwi wejściowe otworzyły się i zobaczyłam wysokiego blondyna ubierającego pośpiesznie skórzaną kurtkę. Na moją twarz wkradł się nikły uśmiech.
- Marysia, rany Boskie, ile ja cię już nie widziałem, coś się stało?- Zapytał odrazu na powitanie i zamknął mnie szczelnie w swoim uścisku.
- Ciebie też miło widzieć Ciechan, powiedz mi, nie ma u ciebie Polci?
- Nie, a co się stało?
- Wybiegła z hali i przepadła jak kamień w wodę...
- To może poszła do domu?
- Byłam tam, nie ma jej. Nie ma też możliwości, że na piechotę uciekła tak daleko w tak krótkim czasie, a żadne autobusy tam nie jeżdżą o tej godzinie...
- Spokojnie, wejdź...- zaciął się kiedy zobaczył mojego towarzysza.- Wejdźcie do środka, coś wymyślimy- odpowiedział z uśmiechem i zaprowadził nas do salonu.
Kiedy tam weszliśmy zamurowało mnie...
- Jesteś detektywem?
- Powiedzmy- odpowiedział z uśmiechem chłopak.- A my się chyba nie znamy- teraz zwrócił się do Nico.- Łukasz Ciechociński- powiedział podając przyjmującemu rękę.
- Nicolas Marechal- odpowiedział Francuz odwzajemniając uścisk ręki.
- Przepraszam- powiedziałam cicho i wyszłam z pokoju, bo rozdzwonił mi się telefon...
-Ha...- nie skończyłam bo ktoś mi przerwał.
-Maryś to ja Pola, słuchaj zostałam porwana, proszę zgłoś to gdzieś... Telefon będzie włączony. Proszę pośpiesz się, za nim coś mi zrobią... Niech też będą cicho, bo jak się dowiedzą, że zadzwoniłam to na bank coś mi się stanie, proszę, błagam...- powiedziała moja przyjaciółka się rozłączyła.
Wiedziałam co mam zrobić. Wróciłam szybko do salonu.
- Łukasz, jesteś w stanie namierzyć pewien numer telefonu?
- Jasne, a co, masz jakieś podejrzenia?
- Nie teraz jestem pewna jednej rzeczy- odpowiedziałam i podyktowałam blondynowi numer telefonu.
- Proszę, to jest adres. Polcia tam jest?
- Dzwoniła mi z tego numeru. Powiedziała, że ktoś ją porwał i nie wie co mogą z nią zrobić i że mamy być dyskretni, bo nie wiadomo co knują.
- To zróbmy tak, wy pojedziecie na spokojnie do Bełchatowa, ja wezmę kilku chłopaków i zajmiemy się tą akcją, jak wszystko będzie opanowane to po was zadzwonimy ok?
- No sama nie wiem...- powiedziałam bez przekonania. Bałam się o nią i o to, że policja coś spaprze...
- Mycha, zaufaj mi, obiecuję, że wszystko będzie dobrze- powiedział blondyn chwytając mnie za ręce.
Wiedziałam, że czeka mnie trudna rozmowa z Nico na temat naszej skomplikowanej relacji, ale teraz było dla mnie ważniejsze to, żeby znaleźć Polcię całą, żywą i zdrową...
Po skończonej rozmowie pożegnaliśmy Łukasza i poszliśmy do samochodu. Usiadłam na miejscu pasażera i czekałam kiedy przyjmujący rozpocznie swój wywód... Nie musiałam długo czekać, bo kiedy tylko opuściliśmy osiedle na, którym mieszkał Ciechan...
- Powiesz mi kto to był?- zapytał "lekko" poirytowany Nico.
- Łukasz Ciechociński...
- Tyle to sam wiem- odburknął brunet, czyli mam przechlapane...- I nic więcej mi nie powiesz?
- To co chcesz wiedzieć?
- Czemu jakiś gościu cię przytulał i traktował jak swoją dziewczynę...
- Nico...- zaczęłam niepewnie, bo wiedziałam, że ciężko mu to będzie wytłumaczyć.- Łukasza poznałam w bidulu... Był odemnie i od Polci starszy o dwa lata... Na początku się go bałyśmy, bo wiadomo, starszy, silniejszy, zawsze chciał zostać policjantem... Zmieniło się to wtedy kiedy pewnego dnia nasi "koledzy" chcieli się zabawić naszym kosztem a Łukasz nas obronił. I od tamtego czasu się zaprzyjaźniliśmy... Ciechan jest dla Polci jak Teo dla mnie... Czyli on jest dla niej jak starszy braciszek, dla tego tu byliśmy, a przytulał mnie temu, że nie widzieliśmy się od czasu pogrzebu Dominisia... Mogło ci się wydawać, że traktuje mnie jak dziewczynę, bo jesteśmy dla siebie trochę jak rodzeństwo i po prostu jak przystało na starszego brata martwi się o mnie i troszczy- odpowiedziałam swojemu chłopakowi.
Oczywiście nie doczekałam się odpowiedzi... Francuz był wpatrzony w drogę przed sobą, a z jego twarzy nie dało się nic wyczytać, była jak u rzeźby albo jakby była z kamienia... W samochodzie ciążyła by całkowita cisza gdyby nie radio i piosenka Céline Dion - That's The Way It Is... W sumie, taka troszkę pasowała do tej sytuacji... Bo w sumie, ja go kocham, on mnie, jest "to coś" między nami, ale ciągle coś jest pod górkę...
- Przepraszam- powiedział Francuz zatrzymując się na skrzyżowaniu i opierając głowę o kierownicę.- Traktuję cię jak swoją własność a nie mam do tego najmniejszego prawa bo jesteś wolnym człowiekiem i żołądkuję o to co jest teraz najmniej ważne... Jestem skończonym kretynem...
- Nico nie mów tak...
- A jak się inaczej mam nazwać? Mam do ciebie wąty o twojego przyjaciela, który przeszedł z tobą więcej niż ja, a tak na prawdę powinienem się skupić na znalezieniu Poli...
- Nico, w życiu bym o tobie tak nie pomyślała...
- To jak byś mnie nazwała w takim razie?
- Osobą zazdrosną- odpowiedziałam i zobaczyłam nikły uśmiech na jego twarzy.
- Może rzeczywiście jestem o ciebie za bardzo zazdrosny... A przecież nawet nie mamy do końca wyjaśnione tego czy jesteśmy razem czy nie... Ale to nie jest kwestia na teraz, teraz najważniejsza jest Pola...
- Czyli jedziemy do Maria?
- Myślę, że tak...- odpowiedział przyjmujący i nastała cisza, ta cisza, której tak nie znoszę...
Ale ze względu na to, że oboje nie wiedzieliśmy jak ją przerwać po prostu milczeliśmy... Więc kiedy minęliśmy znak z napisem BEŁCHATÓW byłam uradowana. Podjechaliśmy pod blok Marcyniaka i poszliśmy do jego mieszkania.
Kiedy go zobaczyliśmy łzy stanęły mi w oczach. Siedział na sofie taki bezradny, jak małe dziecko... Nie wiedziałam czy mam mu powiedzieć o tym spotkaniu i telefonie czy se to darować i poczekać na telefon od Łukasza...
- Mariusz- zaczęłam cicho, ale przerwał mi środkowy...
- Jestem debilem... Zwykłym Idiotom...
- Nie mów tak- powiedziałam surowo siadając koło niego na kanapie.
- To jak mam się nazwać?! Gdybym miał choć trochę rozumu uprzedził bym ją, że moja siostra ma do mnie napisać... Może potoczyłoby się to inaczej i byłaby teraz tu z nami... Jestem zwykłym idiotą- powiedział chowając twarz w rękach.
Już chciałam mu coś powiedzieć, ale rozdzwonił mi się telefon... To był Łukasz. Szybko poszłam odebrać... To co usłyszałam niemalże zwaliło mnie z nóg...
(Nico)
Czy byłem na nią zły? Tak... Nawet nie wie jak trudno jest mi utrzymać nerwy na wodzy jeśli widzę jak jakiś obcy facet przytula ją i trzyma za ręce, ale mniej więcej mi to wyjaśniła... Niby jest ok, wiem, że nie powinienem jej tak traktować ale jestem o nią chorobliwie zazdrosny... Ale wracając, byliśmy u Maria i Mery już mu miała odpowiedzieć na jego samokrytykę ale rozdzwonił jej się telefon. Zostaliśmy sami... Ani Marcin ani ja nie mieliśmy pojęcie co powiedzieć... Mario był porządnie podłamany... Zawsze uśmiechnięty, a teraz taki bez  życia, jakby ktoś pozbawił go duszy...
- Chłopaki chodźcie- powiedziała Mery wychodząc z kuchni.
- Nigdzie nie idę...- opowiedział zrezygnowany Marcyniak.
- Nawet do Polci?- Zapytała podnosząc brew.
Na to imię środkowy zerwał się z kanapy i zabrał kluczyki od auta, ale oczywiście zwinęła mu je Marysia, bo jak stwierdziła, Mario jest zbyt denerwowany, żeby prowadzić. Oczywiście, przez całą drogę chłopak ją pośpieszał. Kiedy dojechaliśmy na obrzeża miasta do jakiś starych domów wiedziałem, że coś jest nie tak...
Kiedy tylko "zaparkowaliśmy" dziewczyna ze środkowym wyskoczyli z samochodu i pognali do domu na przeciwko nas. Nie pozostało nam z Marcinem nic innego jak tylko pójść za nimi. Weszliśmy do tego domu i zobaczyliśmy jakiś dwóch mężczyzn skutych, kilku policjantów i Łukasza, który gadał z Polcią. Swoją drogą dziewczyna nie wyglądała dobrze. Była jakby obudzona w środku nocy, owinięta kocem, z poszarpaną koszulką... Nie wyglądała dobrze...
Spojrzałem na Marysię. Podbiegła do niej i ją mocno przytuliła, Polcia coś jej powiedziała do ucha a blondynka zmierzyła wzrokiem dwójkę mężczyzn którzy stali pod ścianą w kajdankach.
Pierwszy raz zobaczyłem w oczach rozgrywającej czystą nienawiść. Dziewczyna ruszyła w kierunku tych mężczyzn.
- Kochanie chcesz mnie uratować?- Powiedział ten wyższy.
- Oczywiście...- odpowiedziała przesłodzonym głosem i wymierzyła mu siarczystego policzka, tak mocnego, że aż na końcu budynku było słychać.- To za Polę- po tych słowach dostał drugiego policzka.- To za mnie- po tych słowach dostał jeszcze raz w ten sam policzek co na początku.- A to za Dominika- dokończyła przez zaciśnięte zęby. Normalnie byłem z niej dumny...
Zobaczyłem jak policjanci chcieli interweniować ale powstrzymał ich Łukach tylko kiwając głową, że nie warto. Dziewczyna wróciła do mnie mamrocząc coś pod nosem i trzymając się za prawy nadgarstek. Kiedy tylko do mnie podeszła zamknąłem ją w moich ramionach...
- Ostrzegam cię, to mała podstępna żmija i kurwa- powiedział w moją stronę chłopak którego spoliczkowała.
- Jak ją nazwałeś?!- Zawołałem po angielsku i już miałem do niego ruszyć i dać po raz kolejny po jego krzywej mordzie, ale powstrzymała mnie Maryś.
- Nico, nie warto... Chcesz sobie przez takiego dupka zmarnować życie?- Zapytała łapiąc mnie za twarz i kierując tak, żebym na nią spojrzał.
To był jej plan, który poskutkował. Od razu się uspokoiłem i poraz kolejny zamknąłem ją w objęciach. Nie wiem jak to możliwe, że tak na mnie działała... Jedno spojrzenie, jeden maleńki gest, chociaż by dotknięcie mojej dłoni i przechodzi mi cała złość... Może temu, że ją kocham...
Więc, kiedy policja zawiozła tych idiotów na komisariat my pojechaliśmy do szpitala, bo Polcia miała mieć jakieś badania. Kiedy z jej sali wyszedł lekarz. Oczywiście odrazu Mario wystartował co z nią i takie tam... Kiedy okazało się, że wszystko jest ok, było błaganie czy może do niej wejśc... Doktor nie był przychylny ale w końcu się zgodził i wszedł do niej.
Mery odrazu podeszła do szyby ale tak żeby jej nie widzieli. Po chwili wróciła do mnie z promiennym uśmiechem na twarzy.
- Co się stało?- Zapytałem zdezorientowany.
- Pogodzili się- odpowiedziała z jeszcze większym uśmiechem.
- To może wrócimy do domu, co ty na to?
- A co tam będziemy robić?- Zapytała zdziwiona dziewczyna.
- Dużo ciekawych rzeczy- wyszeptałem w jej usta i pocałowałem ją.
(Mariusz)
Nie wiedziałem co mam ze sobą zrobić... Chodziłem w te i we te. Boże, Pola proszę odezwij się... Chociaż powiedz że jesteś. Bardzo proszę... Boże zrób coś...
Siedziałem nieruchomo na kanapie aż przyszła Maryś. Obwiniałem się za to wszystko, Maryś próbowała mnie pocieszyć ale to na nic... Wiedziałem, że to moja wina... Wiedziałem, że coś zaraz mi zrobi ale uratował nas telefon Maryś... Dziewczyna poszła odebrać a ja myślałem, że się uduszę zaraz... Potem przyszła Maryś i zaczęła mówić że mam się zbierać, na co nie miałem ochoty... Ale jak powiedziała jeden konkretny wyraz, a dokładnie imię "Pola" to zerwałem się z miejsca i zaczęłam się ubierać w biegu. Chwyciłem kluczyki, ale po chwili zostały mi zabranie przez blondynkę. Popatrzyłem na nią zdziwiony.
  -Nie będziesz prowadził w takim stanie! Chcesz zobaczyć Pole ale w jednym kawałku? To lepiej daj ja poprowadzę.
Wiedziałem, że ma rację, wiec się nie odzywałem... W samochodzie siedziałem jak na igłach  (i nie chodzi mi o Ignaczaka), cały czas pospieszałem dziewczynę. Chciałem już zobaczyć moja Pole... Kiedy dotarliśmy na miejsce, była tam policja... Myślałem, że zaraz serce mi wyskoczy z piersi lub przejdzie gardłem... Kiedy tylko samochód się zatrzymał wsiadłem razem z Maryś i polecieliśmy. Zobaczyłem Pole, która rozmawiała z jakiś gościem. Była przykryta kocem. Jej koszulka była cała poszarpana.  I do tego cala blada... Moja Pola... Chciało mi się ryczeć jak dziecku... nie wiedziałem co mam zrobić...Obróciłem się i zobaczyłem jakiś gości pod ścianą to pewnie oni jej to zrobili. Miałam ochotę ich zabić... Ale uprzedziła mnie w tym Maryś... Podeszła i zdzieliła jednemu z nich. No no, ma przyłożenie... Po czym poszła do Marechala i się wtuliła. Nie wiedziałem czy mam podejść do niej czy nie. Stałem tak i patrzyłem na nią jak jakiś idiota... On też potem zobaczyła mój wzrok. Patrzyliśmy tak na siebie dobre kilka minut, do puki nie powiedzieli, że mamy Pole zabrać na badania czy wszystko jest na pewno w porządku.
Siedziałem chyba kolejny raz na szpilach  (żeby nie było że na igłach). Chociaż teraz bardziej spokojnie chociaż nie... Ale teraz wiem ze jest Pola nie daleko mnie i żadne niebezpieczeństwo jej już nie grozi... Kiedy wyszedł lekarz, od razu poleciałam i zacząłem wypytywać o Pole. Gdy powiedział mi ze jest z nią wszystko w porządku, poprosiłem bym mógł do niej wejść. Oczywiście się zgodził, więc bez zastanowienia pobiegłem do niej.
Wszedłem lekko speszony. Leżała na ostatnim łóżku, przy oknie. Dobra może i były dwa łóżka ale no... spojrzała w moim kierunku. Nie wiedziałem czy mam zacząć czy nie. Stałem w tym progu jak jakiś kretyn.
-Będziesz tak stał i się patrzył? Czy może ruszysz swój zgrabny zad i mnie pocałujesz?
Nie wierzyłem w to co usłyszałem od razu poleciałam i na początku delikatnie, bałem się, że mogę jej coś zrobić, ale potem pocałunek stawał się coraz bardziej namiętny.
(Pola)
Prawie straciłam przytomność, gdyby nie Łukasz. Od razu go rozpoznałam. Chwilę jeszcze posiedziałam, kiedy Ci kuli jednego. Po czym przyjechał Damian. Zrobili małą zasadzkę na niego. Kiedy już to zrobili, podeszłam do Pawła. Przykucłam przed nim i chwile patrzyłam na niego.
- Czemu ja byłam taka głupia, ale muszę Ci podziękować, bo zrozumiałam swój błąd. Straciłabym faceta, na którym mi zależy bez granicznie... Jedyne do czego się przydałeś. Chociaż coś, nie?
Po czym uśmiechałam i podeszłam do Łukasza. Podziękowałam mu za wszytko. Po czym zjawiła się Maryś. Rzuciła się na mnie.
-Czy to oni Ci zrobili?- wyszeptała.
-Tak, doładowania to Paweł, Damian nie było...
Po czym się odsunęła i poszła do tych pacanów. Po czym to co zobaczyłam zszokowało mnie. Maryś w pięknym stylu zdzieliła temu idiocie w twarz. Byłam z niej dumna. Po czym poleciała do Marechala. Nie ukrywam byłam trochę zazdrosna, ale no cóż... Chociaż ciesze się ze jest wszytko między nimi dobrze. Widać, że się kochają.
Czułam wzrok na sobie i to bardo znany mi... Obróciłam się w jego stronę i patrzyliśmy sobie w oczy, dosyć długo. I dziękuję Bogu, że Łuki to przerwał, bo pewnie żaden z nas nie odważyła by się ruszyć jako pierwszy. Kazał mi jechać na badania, by sprawdzili, czy wszystko jest w porządku. Mówiłam mu, ze jest wszystko ok, ale nieeee... Dla świętego spokoju pojechałam. Oczywiście miałam racje. Po czym siedziałam i wpatrywałam się przez okno. Usłyszałam jak ktoś wchodzi.  Obróciłam głowę i widziałam ze stoi tam jak ciota, bo nie wie jak się zachować w tej sytuacji... Eh... znowu Pola musisz brać wszystko na siebie.
- Będziesz tak stał i się patrzył? Czy może ruszysz swój zgrabny zad i mnie pocałujesz?
Nie musiałam długo czekać na reakcję, bo po chwili był już przy mnie. Na początku muskał delikatnie moje usta, ale z czasem pogłębiał go. Ale wszystko przerwał lekarz. Mówiąc że ma dla mnie wypis i ze mogę się zbierać. Podziękowałam mu za opiekę tak samo jak Mario. Po czym ubrała się i wyszliśmy z szpitala. Stwierdziliśmy ze się przejdziemy bo i tak daleko on nie mieszkał. Kiedy byliśmy przed klatką, wziął mnie na ręce i niósł aż do samego mieszkania. Kiedy znajdowaliśmy się już u niego. Chwilę cieszyliśmy się sobą, dosłownie, a dlaczego chwile? Już mówię.  Przyszedł do nas Łukasz. Kiedy rozmawialiśmy opowiedziałam mu o kamerach i poprosiłam by je pousuwał. Wiec przyszedł to zrobić. Jaki kochany. Potem pojechaliśmy do mojego mieszkania i tam też znaleźliśmy parę. Po czym nas opuścił. Prosiłam by został ale ten, że musi wracać, wiec nie zatrzymywałam.
Przez to ze oboje jesteśmy leniami to zostaliśmy u mnie. Oglądaliśmy filmy i jedliśmy kanapki przygotowane przez nas. Po czym ładnie się wykąpaliśmy  (ale spokojnie osobno) i poszliśmy spać (ale tu już razem, i tylko spać... bez żadnych skojarzeń mi tu)...

******************************************************************************************************************

Hejka wszystkim.
Mamy nadzieję, że ktoś jeszcze tu jest...
Przepraszamy za taką przesuwkę, ale wiecie...
Szkoła jak i brak weny trochę nam to wszystko skomplikowało...
Mamy nadzieję, że się nie gniewacie...
KOMUNIKAT!!!
Nie mamy zielonego pojęcia kiedy pojawi się następny rozdział...
Może się okazać, że już jutro, za tydzień, albo dopiero za dwa,
a nawet w przyszłym miesiącu, bo inaczej nam przypadają ferie...
Więc czekamy na jakikolwiek komentarz, po tak długiej nie obecności...
Mamy nadzieję, że ktoś tu jeszcze w ogóle jest...
Jeśli ktoś czekał i się doczekał prosimy o komentarz, bo po tak długim czasie,
jest to nam bardzo potrzebne, żebyśmy wiedziały, że jeszcze w ogóle mamy dla kogo pisać...
Więc z góry dziękujemy i do zobaczenia (miejmy nadzieję, że już nie długo)
Buziaczki Tośka&Zuśka

sobota, 5 listopada 2016

20

   (Mery)
   Obudziłam się wtulona w Francuza. Pierwszy raz tak się czułam. Naprawdę szczęśliwa, jak nigdy od ponad siedemnastu lat... Uśmiechnęłam się widząc jak przyjmujący słodko śpi. Nie chciałam go budzić więc z trudem wyplątałam się z jego objęć, ubrałam najważniejsze części mojej garderoby na które narzuciłam koszule Nico.
W takim oto stroju udałam się do kuchni. Nastawiłam wode na kawę i włączyłam radio.
Dzień Dobry Bardzo, W Radiu ZET
Kochani witamy was bardzo serdecznie w "Dzień dobry bardzo w Radio ZET"!
Dzisiaj mamy piękny, wrześniowy dzień.
Więc serwujemy wam po tej godzienie 9 najlepsze przeboje!
Na początek piosenka, która dla wielu jest prawdą.
Belinda Carlisle - Heaven Is A Place On Earth.
   Po tych słowach rozległy się pierwsze dźwięki tej wspaniałej piosenki. Uwielbiałam ją, ale nie za często ją śpiewałam, bo tewierdziam, że życie ma Ziemi to piekło, ale teraz... Właśnie teraz... Co zrobić z tym faktem...?
   Zapomniałam, o czym myślałam, kiedy przyszedł drugi refren. Oddałam się muzyce i zaczęłam tańczyć śpiewając i kszątając się po kuchni w bliżej nieokreślonym mi celu, to znaczy miałam zrobić kawę, ale teoretycznie...
   Więc kiedy tak się dobrze bawiłam, poczułam jak ktoś mnie obserwuje. Odwróciłam się i zobaczyłam bruneta opartego o futrynę drzwi w samych spodniach. Stał tam i uśmiechał się tak promniennie jak wtedy, kiedy zgodziłam się pójść z nim na tą kawę...
   - Długo tu stoisz?
   - Od jakiejś minuty- odpowiedział nadal się uśmiechając.
   - Przepraszam, że musiałeś widzieć ten popis wokalny i taneczny- powiedziałam i czułam jak się rumienię i to tak, że burak to przy tym pikuś, pan Pikuś...
   - Nie masz za co przepraszać, masz piękny głos- odparł i podszedł do mnie bliżej łapiąc mnie w tali.- A dodając do tego tą wspaniałą kreację... Oczu nie mogłem oderwać- wymruczał, a ja znowu zrobiłam się czerwona.
   Podniosłam swój wzrok na Francuza. To byłaby taka piękna chwila, ale przerwał nam ją czajnik. Oboje zaczęliśmy się śmiać. Nico poszedł zalać kawę, a ja poszłam jeszcze się rozejrzeć po domu. Nurtował mnie ten pokój gościnny, w którym nigdy nie byłam.
   Oczywiście ciekawość zwyciężyła i tam weszłam. Było tam ogromne łóżko i... Fortepian? Skąd on ma fortepian? Zresztą nieważne... Podeszłam do tego pięknego instrumentu i otworzyłam klapę, którą był przykryty. Wyglądał na dobry stan, ale był tylko jeden sposób by się o tym przekonać. Usiadłam na stołku i zaczęłam grać pierwszy utwór, który przyszedł mi do głowy, a było to Little Atlantic Rhapsody od Georga Nevady. Nie wiem czemu to, tak jakoś mi się to przypomniało... Byłam w szoku, że jeszcze pamiętam jak sie gra na fortepianie... Kiedy skończyłam ten utwór, ręce same zeszły na akordy od Imagine od John'a Lennona.
   Przypomniało mi się to jak Arek mnie uczył to grać... Kiedy zaczęłam śpiewać nie potrafiłam się powstrzymać od łez. To była moja ukochana piosenka, bo to zawsze mi powtarzał Arczi, że jestem marzycielką, nie jedyną i mam sie tego nie wstydzić, bo jednak nie każdy umnie tak wspaniale marzyć jak ja...
   Kiedy skończyłam grać zamknęłam oczy... Poczułam jak ktoś się do mnie dosiada. Wiedziałam kto to, więc nie otwierałam oczu.
   - Nie wiedziałem, że grasz.
   - Bo nie grała chyba z cztery lata...
   - Chodziłaś do muzycznej?
   - Nie, byłam i w sumie jestem samoukiem...
   - Grasz jeszcze na czymś?
   - Na skrzypcach, puzonie, gitarze, basie, perkusji...
   - O puzon bym cię nie posądzał- powiedział ze śmiechem.
   - No widzisz, a jednak- odpowiedziałam i pokazałam mu język, co wywołało u niego wybuch śmiechu.
   Pierwszy raz widziałam go takiego uśmiechniętego. Tak naturalnie się śmiejącego... To był wapaniały widok, ale musiał nam go ktoś przerwać dzwokiem do drzwi...

   (Nico)
   Obudziłem się i odwróciłem głowę a tu... Pusto... Nie, nie, nie... Tylko znowu nie to... Wyskoczyłem z łóżka, szybko ubrałem dolną część mojej garderoby i wyszedłem z sypialni. Usłyszałem jak ktoś krząta się po kuchni. Podeszłem tam i oparłem się o futrynę w drzwiach. A kogo tam zobaczyłem? No Maryś, moją kochaną. No dobra, może jeszcze nie tak do końca moją...
   Ale wracając, dziewczyna "chodziła" po kuchni i śpiewała. Boziu jaki ona ma cudnu głos... A w co była ubrana? No w moją koszulę... Ale nie powiem, świetnie w niej wyglądała... Normalnie, aż zabrakło mi słów jak ją zobaczyłem... Więc to co się stało to nie był tylko pięknym sen, to była rzeczywistość...
   Dziewczyna odwróciła się w moją stronę i zastygła z czymś alla uśmiech i zaskoczenie na twarzy.
   - Długo tu stoisz?- Zapytała zdezorientowana.
   - Od jakiejś minuty- odpowiedziałem chyba trochę bardziej rozanielonym głosem niż bym chciał...
   - Przepraszam, że musiałeś widzieć ten popis wokalny i tanecznym- powiedziała i zobaczyłem jak robi się czerwona.
   - Nie masz za co przepraszać, masz piękny głos- odparłem i podszedłem do niej bliżej łapiąc blond rozgrywającą w tali.- A dodając do tego tą wspaniałą kreację... Oczu nie mogłem oderwać- wymruczałem a ona znowu zrobiła się czerwona. Nie powiem, ślicznie wyglądała z tym rumieńcem.
   Już chciałem ją pocałować, ale przeszkodził nam czajnik! Oboje wybuchliśmy śmiechem, a ja poszedłem zalać kawę. Kiedy tylko to zrobiłem to tego Maleństwa nigdzie nie było. Nagle usłyszałem jak ktoś gra na fortepianie. No nie wierzę...
   Poszedłem do gościnnego i kogo tam zobaczyłem? No Mery... Akurat śpiewała Imagine. Nie dość, że ma piękny głos to jeszcze pięknie gra... Kiedy skończyła usiadłem koło niej. Dowiedziałem się, że gra jeszcze na skrzypcach, puzonie, gitarze, basie i perkusji, do tego jest samoukiem, no podziwiam...
   Kolejna wspaniała chwila przerwana, tym razem przez dzwonek do drzwi... Tylko westchnąłem i poszedłem je otworzyć... Osoba, którą tam zobaczyłem sprawiła, że coś we mnie zadrżało.
   - Cześć, nie wpuścisz mnie do środka?- Zapytała dziewczyna z nosidełkiem w ręce.
   - Cześć, czego chcesz?- Zapytałem oschłym tonem, mimo że coś we mnie pękło.
   - A czemu mówisz takim tonem, skarbie?
   - Z tego co mi wiadomo nie jesteśmy razem...- powiedziałem przez zaciśnięte zęby, bo lepszego momentu sobie nie mogła wybrać.
   - Ale jeszcze możemy być...
   - Nie, nie możemy- przerwałem jej stanowczo.- Po co przyszłaś?
   - Myślałam, że inaczej mnie przyjmiesz...
   - Nie po tym co mi zrobiłaś.
   - Nico przepraszam...
   - Posłuchaj mnie Vanessa... To jest zamknięty etap w moim życiu, więc proszę cie, daj mi spokój, dobrze?- Powiedziałem to najdelikatniej i najłagodniej jak tylko mogłem.
   Dziewczyna pokiwała głową i wyszła. Czego ona chciała? Nie powiem, zdziwiło mnie to, że wie gdzie mieszkam i to małe dziecko w nosidełku... Nie, ostatni raz widziałem ją jak byłem ponad trzy lata temu w Francji, a to maleństwo miało ze trzy miesiące, ono nie mogło być moje...
   - Nico?- Usłyszałem głos blondynki.
   - Mówiłem, że  mam swoje za uszami i nie jestem święty.
   - Czy to...
   - Moja była, ale nie moje dziecko- po tych słowach było widać jak schodzi z niej całe napięcie.-Jeśli pozwolisz, wytłumaczę Ci to.
   - Oczywiście- opowiedziała dziewczyna.
   Skierowaliśmy się na kanapę i zacząłem swoją opowieść.
   - Więc Vanessę poznałem jak grałem jeszcze w Cannes. To było szybkie zauroczenie i równie szybkie rozstanie... Poznałem ją po meczu, byliśmy ze sobą jakieś sześć, siedem miesięcy... Po pewnej imprezie obudziłem się a jej nie było... Tak poprostu odeszła bez słowa... Dzisiaj kiedy się obudziłem bałem się, że to się powtórzyło jak Cie nie było obok mnie... Ale na całe szczęście nie odeszłaś- powiedziałem i chwyciłem ją za rękę.
   - Bałeś się, że zostawię cię po tym co się stało?
   - Tak... Bałem się, że będzie tak jak z Nessą... Bo było podobnie jak wczoraj, z tym, że my wracaliśmy wtedy z imprezy...
   - Nico... Ja nawet nie byłabym w stanie cię zostawić po tym co się stało- powiedziała cicho dzieczyna.
   - Czemu?
   - Bo pierwszy raz od siedemnastu lat byłam z kimś szczęśliwa i nie bałam się jakiegokolwiek uczucia- odpowiedziała blondynka.
  Zrobiło mi się tak jakoś cieplej... Bałem się, że przesadziłem wczoraj, ale chyba nie...
   - Jest jeszcze coś...- Zaczęła niepewnie.
   - Mianowicie?
   - Ja wiem o tobie tak dużo, a ty tylko tyle, że jestem sierotą, moi rodzice zginęli w wypadku, tak samo jak mój chrzestny...
   - Mery, jeśli nie chcesz...
   - Chcę- przerwała mi.- Pytanie czy ty chcesz mnie wysłuchać...
   - Jasne- opowiedziałem jej pewnie.- Tylko mam jedno pytanie...
   - Jakie?
   - Kim jest Dominik?- Po tym zapytaniu zobaczyłem jak oczy jej się szklą.- Przepraszam, ja...
   - Nic się nie stało- przerwała mi po raz kolejny.- Na to pytanie chyba nie odpowiem bez towarzystwa łez... I tak Ci chciałam o nim powiedzieć...- Odparła cicho.- Po tym jak Damian mnie zgwałcił wpadłam prawie w depresje... Zaczęłam się ciąć, nie umiałam sobie dać ze sobą rady... Miałam kilka prób samobójczych... Po ostatniej, kiedy podciełam sobie żyły lekarz mi powiedział, że to cud, że i ja i dziecko przeżyliśmy. Nie wiedziałam o co mu chodzi, ale potem zajażyłam, że musiałam zajść w ciąże...- przerwała, żeby otrzeć łzy.- Ja na początku chciałam aborcji, ale potem stwierdziłam, że dziecko nie jest niczemu winne, pozatym, jakbym chciała mieć jeszcze dzieci to mogłabym mieć problemy z donoszeniem ciąży i takimi tam... Więc potem stwierdziłam, że oddam je do adopcji, ale z każdym kolejnym USG coraz bardziej się w nim zakochiwałam, aż wkońcu doszłam do winiosku, że nie chcę, żeby przechodził przez to samo co Pola i ja, więc kiedy się urodził stwierdziłam, że się nim zaopiekuję... Nazwałam go Dominik i oczywiście wszystko ok do czasu... Kiedy SKRA grała sparing w Bełchatowie z Asseco, Krzysiek Ignaczak przysłał mi wejściówki, bo to był zamknięty mecz. No i poszłam na niego, oczywiście, uparłam się, że piechotą, bo Igła miał po mnie wyjść... Kiedy byłam pod halą spotkałam Damiana... Zaczęłam się z nim kłócić, mały się obudził i zaczął płakać. Damian się zdenerwował i...- przerwała, żeby znowu otrzeć łzy i się trochę uspokoić.- On się zdenerwował i udeżył w wózek, a on się wywrócił. Oczywiście Krzysiek widział całe zdarzenie i zadzwonił gdzie trzeba... Ale to nic nie pomogło, bo policja uznała to za nieszczęśliwy wypadek, a Dominik zginął na miejcu...
   - I nic mu nie zrobili, nawet grzywny, zawiasy?- Dopytywałem z niedowierzaniem.
   - Nic... Jego rodzice są prawnikami, mają wtyki wszędzie... Ale wracając... Był to dla mnie dzień, który znienawidziłam podwójnie...
   - 16 września- wyszeptałem sam do siebie...
   - Dokładnie- odpowiedziała cicho Mery.- Ale to nie koniec...- Spojrzałem na nią z pytajnikiem w oczach.- Po tym wpadłam w całkowitą depresję... Miałam kolejne próby samobójcze, aż wkońcu wylądowałam na oddziale psychiatrycznym ze względu na głęboką depresję... Grzebałam się z niej długi czas, ale czasem wraca... Zwłaszcza 16 września i od 11 do 18 lipca... Przez dwa pierwsze lata po śmierci małego w tym czasie lądowałam w szpitalu, ale od dwóch lat mam w miarę spokojne życie- skończyła i zapadła cisza...
   - Mery- przerwałem ten niezręczny moment.- Obiecuję...
   - Nico nie chcę obietnic... Chcę żebyś poprostu był- powiedziała cicho, a ja nie wiedziałem co mam powiedzieć, bo idealnie czytała mi w myślach.
   - Będę- opowiedziałem i pocałowałem ją.
   Było tak pięknie, ale chyba nikt nigdy nie da nam spokoju. Tym razem rozdzwonił się telefon dziewczyny. Jak się okazało dzwoniła Pola, więc musiała już jechać. Kiedy ją odwiozłem nie wiedziałem co ze sobą zrobić, więc poszedłem biegać. Kiedy wróciłem umyłem się, przebrałem i poszedłem na trening.
   Oczywiście jak się okazało były też tam dziewczyny, bo nie miał kto się zająć Arkiem i Olim. Więc padło na nie.
   - A wy co łobuzy małe, ciocie teraz męczycie?- Zapytałem chłopaków trochę łamanym polskim.
   - Wujku przestań... Nie męczymy- opowiedział Arek.
   - No nie, wcale- odgryzła się Mery.
   Spojrzałem na nią i zobaczyłem na jej szyj naszyjnik, który dostała ode mnie. Nie umiałem się powtrzymać. Wziąłem blondynkę w ramiona i namiętnie pocałowałem. Miałem gdzieś, że wszyscy się na nas gapią.
   - Nawet nie wiesz jak się cieszę- wyszeptałem lekko się od niej odsuwając.
   - Mówiłam Ci, że zauważysz- odpowiedziała MOJA Mery i przytuliła się do mnie.
   Moja Mery... MOJA MERY!!! Jak to cudnie brzmi...

   (Mariusz)
   Spało nam się tak dobrze, po prostu bosko. Gdyby nie jeden mały incydent...
   -A Wam nie za dobrze czasami?! No patrz Paula... Co oni z naszym synem robią...
   -Czego jape drzesz? No śpią se...
   -Właśnie jestem w swoim domu- powiedziała... Pola??? No dobra była zaspana, ale żeby aż tak?
   -Że gdzie jesteś? - zapytał Szampon, czyli chyba nie tylko ja to słyszałam...
   -No w domu i chyba mogę się wyspać, tak?
   -Ale powiedziałaś, że w swoim... A chce zauważyć, że jesteś u Maria...
   -Że gdzie jaaa... A no fakt... No dobra w domu mojego chłopaka, pasuje?
   -No lepiej...
   -Mi pasowało to pierwsze...
   -Mario nie odzywaj się...
   -No co... Kiedyś tak będziesz mówiła...
   -do tego mamy jeszcze dużo czasu...
   -Eee... Ludzie koniec! Arek idziemy?
   -Hy...- dopiero teraz przebudził się chłopak.- Nie... zostaje z ciocią Polą...
   -Arek... Ale ciocia Pola jest zmęczona i też musi sie przygotować na uczelnie i te sprawy...
   -Yyy... Tato dzisiaj sobota...
   -To ciocia ma pracę...
   -Szampon, ja mam pracę?
   -Ona ma pracę i nic nie wiem...
   -Mariusz ale ja nie mam...
   -No ja myślę...
   -Ale miałbyś problem, gdybym miała?
   -No wiesz, ja nie chce byś zarabiała, bo to facet ma utrzymywać rodzinę...
   -O nie mój drogi... O mnie decydować nie będziesz... Nie będziesz mnie utrzymywał! To moja sprawa czy pracuję, czy nie... Moja sprawa...
   -Nie kochanie, to też moja...
   -Czy Ty do jasnej chol... No... Nie potrafisz zrozumieć, że nie będziesz mnie utrzymywał!
   Po czym wstała i wyszła z sypialni.
   -Yyy... To my bedziemy się chyba zwijać... Arek...
   -Już idę tato...
   No Mariusz to teraz masz przejebane. Super... Wstałem i poszedłem do kuchni, gdzie siedziała na parapecie i piła MLEKO?! What?! czyli musze się dużo o niej nauczyć... Oj bardzo...
   -Pola...
   -Co?! Moze jeszcze sobie w życiu nie poradzę, tak? Może nie powinam siedziec na parapecie, bo spadne...
   -Kochanie, proszę nie nakręcaj się... Źle to ująłem, przepraszam... Tak, to jest twoje życie i nie powinienem się za bardzo mieszać, tylko chciałbym być chociaż częścią niego...
   Po czym spuściłem głowę. Czekałem na jej reakcje, no i nie musiałem długo czekać, bo już po chwili poczułem jej dłoń na moim policzku.
   -Mariusz... Przepraszam, nie powinam tak wybuchać... Wiem, że chcesz dla mnie dobrze, ale ja nie potrafię się do tego jeszcze przyzwyczaić... Wyszłam z bidula, gdzie nauczyłam się radzić samemu...    Teraz pojawiłeś się Ty i jest mi trudno się odzwyczaić, że mam kogoś, ze komuś zależę i że jest przy mnie... trudno jest mi ufać, ale wiem, że Ciebie kocham nad życie... i nie potrafiłabym przestać... Mariusz, musisz dać mi czas, bym mogła się nauczyć żyć z kimś... Dasz mi czas? Jesli nie to zrozumiem...
   -Pola, dam Ci tyle ile chcesz bo Ciebie kocham i chce Ci pomagać.
   -Dziękuję, że jesteś...
   -I będę.
   Po czym ją pocałowałem. No ale nie nacieszyliśmy się sobą długo, bo po chwili już było słychać, no kogo? No Szamona...
   -Ooo... Jakie to słodkie, aż się wruszyłam... Ale serio teraz... Arek się pyta, czy może zostać z Wami jeszcze trochę...
   -Mi tam nie będzie przeszkadzał, fajnie nawet się wczoraj bawiłem...- stwierdziłem zgodnie z prawdą.
   -Niech zostanie, odbierzesz go na treningu wieczornym...
   -Jasne... Dzięki... Młody tylko...
   -Tak, tak... Mam być grzeczny, nieprzzkadzać i niewymyślać, daje słowo harcerza...
   -Arek ale Ty nie jesteś harcerzem...
   -Tato... Psujesz całą obietniecę...
   Normalnie jak to usłyszeliśmy to czysty Szampon... Nie... Pola to się chowała za mną, by nie wybuchnąc śmiechem, ta wie, gdzie się ukryć, a ja zlewośćią wytrzymałem... Odzwięcze sie zobaczysz...
   -Dobra...
   -Pa tato- pomachał mu chłopczyk.
   -Cześć Synu...
   Po czym wyszedł razem z Paulą. Po czym Młody usiadł na krześle, a moja dziewczyna... He... jak to ładnie brzmi... Nadal nie mogę się nadziwić... Ale wracając... MOJA DZIEWCZYNA (tak nadal to zaczynam wierztyć, sorry takie życie) zapytała nas co zjemy na śniadanie, a my bez zastanowienia powiedzieliśmy, że naleśniki... Oczywiście nie obeszło się bez małych psikusów, ale to szczegół... Po czym rozdzwonił się telefon Poli. Oczywiście, że ja odebrałem, bo ona była zajęta, wiecie jadła.
   -Ha...- zostało mi przerwane.
   -Powiesz mi o której wrócisz, czy mam czekać pod drzwiami niewiadomi ile?  Zawsze bierzesz moje klucze... Dobra, gdzie jesteś? A no tak, gdzie może być jak nie u swojego faceta... Dobra masz sie z tamtąd nie ruszać...
   Po czym się rozłączyła, a ja dołączyłem ostatnią sylabę z wyrazu "Halo".
   -Kto to dzwonił?-zapytała Pola.
   -Maryś, jest zła i radziłabym uważać...
   -To może pójdziesz na spacer z Arkiem, nie wiem na jakieś zakupy czy coś, hm... Nie chce by mały słyszał naszej sprzeczki.
   -Jasne...- pocałowałem dziewczynę w czoło.- Arek idziemy do sklepu i mam nadzieje, że mi pomożesz...
   -Oczywiście, a ciocia idzie z nami?
   -Nie, nie idę... Posprzątam troszkę i zrobię nam obiad, co?
   -A co ciociu będziesz robić?
   -A co byś chciał?
   -Może zapiekankę?
   -Ok, to będzie zapiekanka. Lecie...
   -Napisz jak skończycie rozmawiać...
   -Jasne... Lecie...

   (Pola)
    Odprowadziłam chłopaków do drzwi, gdzie obserwowałam chłopaków jak się ubierają. Mariusz pomagał mały ubrać kurtkę. Myślałam o tym, że będzie kiedyś dobrym ojcem... Pola o czym Ty myślisz... Dobra skończ...
   -Uważajcie na siebie...
   -Jasne ciociu, nie musisz się martwić, zajmę się wujkiem Mario...
   -Dziękuję Arek na Ciebie mogę liczyć... Obserwuj by wujek nie patrzył się za jakimś paniami...
   -Masz to ciocia jak w banku...
   Przybiliśmy żółwika i potem spojrzałam na Mariusza, który mnie mierzył.
   -No co?
   -Oglądał za jakimiś paniami? Dzięki kochanie...
   -Zawsze do usług. Dobra zmykać mi...
   -No dobra, jak skończycie to napisz...
   -Jasne...
   Po czym złożył na moich ustach przelotnego buziaka.
   -Kocham Cię.
   -Ja Ciebie też- odpowiedziałam i zamknęłam za nimi drzwi.
   Poszłam do kuchni i poszłam zrobić sobie herbatę. Usiadłam na parapet i przyglądałam się co dzieje się za oknem. Moje rozmyślenia przerwał dzwonek do drzwi. Wstałam i poszłam otworzyć. Za nimi stała Mery. Była zła, to było widać, więc wolałam nie zaczynać rozmowy, do puki ona nie przejdzie do konkretu. Nasze nogi poniosły nas do kuchni. Maryś usiadła na krześle przy stole, a ja na swoje miejsce, czyli parapet. Czekałam aż zacznie i nie musiałam długo czekać.
   -Powiesz coś może?- Zapytała tak dla zaczepki.
   -Maryś a co mam mówić, hm... Wole się nie odzywać za bardzo, bo nie wiem o czym teraz myślisz... Wolałam się na chwile wycofać, byś ochłonęła, a potem próbować z Tobą rozmawiać.
   -Yhm... I jak się z tym czujesz?
   -Szczerze?- Na co przytkała.- Cholernie źle... Nie wiesz jakie to trudne się nie odzywać do swojej przyjaciółki... Maryś zrozum, że chciałam dobrze, ale widać nie potrzebnie się mieszałam... Chciałam pomóc, a wyszło jak zawsze... Jestem skończoną kretynką. Od dzisiaj nie będę się mieszała w twoje sprawy. Obiecuję.
   -O czym Ty pieprzysz... Tak się będziesz mieszać, bo znam Ciebie, więc mi nie obiecuj to raz, a dwa nie jesteś kretynką... Tylko moją zakręconą Polą... Pola zrozum, że na Ciebie nie potrafię się gniewać, tylko kurwica mnie bierze, jak się nie odzywasz, są dni że jestem wściekła co było widać, bo zapomniałaś o nas- na co się zaśmiała.- Ale jakby patrzeć, znowu jest normalnie między mną a Nico, nawet lepiej- to ostanie próbowała powiedzieć coś cicho, ale jej nie wyszło, bo usłyszałam.
   -Czekaj, że co? Nawet lepiej? O co chodzi Maryś? I ja o niczym nie wiem?
   -No dobra...- powiedziała niby zrezygnowana, ale było widać, że jest inaczej. He.. Czyli Pola górą!
   Blondynka opowiedziała mi wszystko co się wydarzyło tamtej nocy. Oczywiście między czasie napisałam do Marycniaka, że wulkan się już uspokoił i może wracać, na co ten, że leci, bo się stęsknił. Uwadze wcale nie odszedł mój uśmiech skierowany do telefonu.
   -Pola, czy Ty mnie słuchasz?
   -Co? Tak, tak...- powiedziałam, chociaż chyba zauważyła, że się wyłączyłam, bo moje myśli krążyły wokół pewnego środkowego.
   -Yhm... A mi jedzie czołg i strzela... Za dobrze Cię znam... Opowiadaj co tam się dzieje między Tobą a Marcyniakiem?
   -Wiesz... Dzisiaj mnie wzięły myśli, że byłby wspaniałym ojcem, kiedy zobaczyłam, jak zajmuje się Arkiem... Maryś co się ze mną dzieje...- po czym schowałam twarz w dłonie... Wicie troszkę się zawstydziłam.
   -Hm... Ekspertem w tej dziedzinie nie jestem, ale myślę, że NASZA POLCIA SIĘ ZAKOCHAŁA! NASZA POLCIA SIĘ ZAKOCHAŁA!- Wydzierała tą swoje mordę, a tu wchodzi? No kuźwa, Marcyniak z małym.
   -A w kim się Polcia zakochała?
   Po czym miałam ochotę zabić Maryś wzrokiem, ale ona nic se z tego nie zrobiła, tylko zakryła twarz dłonią i zaczęła się śmiać cicho... Super, będę teraz musiała wszystko opowiedzieć... Dzięki Maryś, na Ciebie zawsze można liczyć...
   -To może ja się już zwijam...- no najlepiej spieprzać, a mnie zostawić z tym wszystkim.
   Po czym jak powiedziała, tak wstała i poszła na korytarz, a ja za nią. Wyrazami gestowym pokazałam jakie miałam intencje wokół niej, a ta nic tylko walnęła, że trzeba mi dorobić klucze z 15 i włożyć do kurtki, torb i czego tam mam, by nie brać więcej jej kluczy. Po czym wróciłam do kuchni ze spuszczoną głową i spalonym burkiem na ryjcu. Marycniak zaczął się ze mnie śmiać. Kolejny kretyn, ale nie zważałam na niego tylko wzięłam się za rozpakowywanie zakupów, bo przecież ktoś musi zrobić obiad. Kiedy układałam wszystko poczułam czyjeż wielkie łapska na moich biodrach. Wiedziałam do kogo należą, po pierwsze, jego perfumy, a po drugie jest tutaj jedynym facetem oprócz Akra (ale Arek nie mam takich dużych rączek) więc było wiadomo kto to... Ale starałam się zwracać na nie uwagi, ale kiedy zaczął całować nie po szyj to już musiałam powiedzieć mu parę rzeczy.
   -Arek jest w salonie.- dobra stchórzyłam.
   -No wiem, ale chyba mogę się po przytulać do mojej dziewczyny.
   -No ja nie wiem czy możesz...
   - Phi... jeszcze zobaczymy, kto pierwszy przyjdzie...
   Po czym skradł mi buziaka i po oznajmieniu, że idzie do małego, poszedł. Ja na spokojnie skończyłam zapiekankę szykować i wstawiłam do piekarnika. Poszłam zobaczyć co robią dzieci (Mariusza jeszcze w to wliczyłam, czyli właśnie Mario i Arek), a oni co robili? Układali klocki i między czasie zerkali na mecz lecący w telewizji. Usiadłam sobie na kanapie, a chwile później obok mnie siedział Arek a po drugiej stronie Mariusz, który oczywiście zarzucił na mnie rękę, a Mały się do mnie przytulił. Siedzieliśmy tak do puki nie usłyszałam sygnału z piekarnika, że nasze jedzonko jest już gotowe, więc wstałam i wyłączyłam, po czym wzięłam talerze, szklanki i rozłożyłam wszystko. Kiedy się z tym szybko uporałam zaprosiłam chłopców do stolika by zjedli, bo za 1,5h Mariusz miał trening, a jeszcze musieliśmy się ogarnąć.
   Po skończonym posiłku, wygoniła chłopaków do salonu, a ja w tym czasie posprzątałam po posiłku. Następnie poszłam do nich i zobaczyłem, że dochodzi 15.30.
   -Chłopaki, co Wy na to, żeby dzisiaj pójść na pieszo?
   -Szczerze to dzisiaj jest ładna pogoda, więc czemu nie... Chodź Arek, ubierzemy się i idziemy, co?
   -No dobra...
   Poszliśmy wszyscy na korytarz, by się ubrać i kiedy Mariusz zamknął drzwi od mieszkania ruszyliśmy w stronę hali trzymając się za ręce. Czyli norma. Nawet Arek się złapał mnie za rękę, czym była zdziwiona. Kiedy doszliśmy już na miejsce, akurat podjechał Szampon, czym stwierdził, że wyglądamy jak rodzina... Na co trochę się speszyłam, bo miałam podobne myśli, tyle że rano... Po czym Wlazły wziął młodego za rękę i poszedł z nami na hale. Z chłopakiem rozdzieliłam się na skrzyżowaniu, że w sensie ja na sale, on do szatni. Oczywiście nie obeszło się bez buziaka i dopiero wtedy poszedł. Poszłam na sale, a tam siedziała już Maryś z Olim. Podeszłam do niej od razu i usiadłam. Rozmawiałyśmy o wszystkim i o niczym, czyli tak jak kiedyś, z tym wyjątkiem, że teraz jeszcze zajmowałyśmy się dzieciakami. Jadaczki, że tak powiem, nam się nie zamykały, chociaż coś nie dawało mi pokoju. Byłam jakaś rozkojarzona, Maryś chyba to zauważyła, ale się nie odzywała. Zawsze rozpoczynałam ten temat jako pierwsza, więc może dlatego nie naciskała, ale teraz jakoś mi się zbędne wydawało. Nawet nie zauważyłam, kiedy Skrzaty weszły, gdyby nie telefon Mariusza i sms od Magda ;*
ILE MOŻNA CZEKAĆ NA CIEBIE? 
RUSZAJ SWÓJ ZADEK I PRZYJEŻDŻAJ... TĘSKNIĘ ;*
   Kiedy to przeczytałam to zdrętwiałam... O co w tym kuźwa chodzi...
  -Pola, co jest?
   Niby słyszałam, ale nie docierały do mnie jej słowa.
   -Pola?!
   Powiedziała stanowczo, ale ja wtedy wstałam i zeszłam do chłopaków. Pierwszy zobaczył mnie Mariusz... Świnia jedna... Bez wstępu zaczęłam. Wyciągam telefon i zaczęłam czytać dosyć głośno wiadomość,, która kilka minut wcześniej doszła, że nawet Blain ucichł.
   -Do jasnej cholery wytłumacz mi kim jest Magda!!! Co może kuzynka?! Marcyniak jesteś świnią... Myślałam, że mnie kochasz, że szanujesz... A Tobie chodziło tylko o jedno, by mieć kurę domową, prawda?! By kogoś po bzykać, gdy nadzieje ochota, a że teraz nie chce dać Ci dupy, to chodzisz po jakiś kurwach, tak?! Wiesz idź się lecz chłopie na nogi bo na głowę już dawno za późno...
   Po czym rzuciłam w niego telefonem i wybiegłam. Zakryłam twarz, bo czułam jak lecą za mną łzy. Usłyszałam krzyk tylko Marycyniaka.
   -Magda to moja siostra, Pola zaczekaj...
  A potem była ciemność. Nie pamiętam nic, odkąd wyszłam z budynku. Jakiś worek chyba na głowie i mocne walnięcie w brzuch i chusta usypiająca, zrobiła swoje...

*********************************************************************************
Hejka! Tu Tosia!
Chciałabym przeprosić za to opóźnienie, 
bo wyszło to z mojej winy...
Niestety nie wyrobiłam się w czasie
 i nadal się nie wyrabiam...
Staram się jak mogę i teraz obiecuję, 
że będę się starać jeszcze bardziej 
i że będę pisać teraz regularnie...
Mam nadzieje, że nie jesteście źle...
I że nie przestaniecie czytać...
odezwijcie się, czy jesteście na to źli, czy nie...
Całują ( w policzek) Zuśka&Tośka

wtorek, 1 listopada 2016

INFORMACJA

Hejka!
Nowy rozdział powinien pojawić się do końca tygodnia.
Przepraszamy, że musicie tyle czekać, ale wiecie...
LO, nauka, treningi, muzyczna...
I tak oto brakuje czasu na wszystko...
Mamy nadzieję, że rozdziały będę się znowu pojawiać regularnie,
ale niestety nie możemy nic obiecać.
Więc trzymajcie się ciepło i do zobaczenia pod koniec tygodnia ;***

niedziela, 16 października 2016

19

   (Pola)
   Więc kiedy zawitaliśmy w mieszkaniu księcia i co tam zobaczyło ścięło mnie z nóg i to dosłownie... Tan bażant posprzątał. Normalnie nie wierze... Radujcie się narody... Tu jest posprzątane... Chyba Młody to zauważył.
   -Ciociu co się stało? Wyglądasz jakbyś zobaczyła ducha...
   -Wiesz, jakbyś zobaczył takie czyste mieszkanie w wykonaniu wujka Mariusza to tak... Chyba ducha zobaczyłam...
   -A czemu?
   -Wiesz... Zazwyczaj to tutaj inaczej trochę wygląda... Z dodatkowym naciskiem na trochę, Arek..
   -Czyli Wujek Mariusz to brudas jak wujek Winiar?
   -Czy aż taki to nie wiem, ale wiesz..
   -Rozumiem... A ciociu?
   -Tak?
   -Wiesz, jestem trochę głodny...
   -No to wujka wyślemy po pizze czy zamawiamy? No może, że chcesz normalny obiad...
   -Ciociu, czy Ty ze mnie se jaja robisz? No oczywiście, że zamawiamy...
   -No i taką odpowiedź chciałam usłyszeć...
   -Wiesz, za nim wujek by ruszył swoją pupencje to pewnie się najemy...
   Próbowałam nie wybuchnąć śmiechem, ale mi coś nie wyszło. Kiedy się ogarnęłam, obejrzeliśmy dokładnie na co mamy ochotę i złożyłam zamówienie. Potem wraz z Młodym usiedliśmy i oglądaliśmy bajki. Nawet nie wiem kiedy zasnęłam.

   (Mariusz)
   Więc po skończonym treningu, poszedłem do szatni, by się ogarnąć i potem do domciu. Drzwi były zamknięte na górny zamek, czyli Pola musiała tu przyjść. To co zobaczyłem ścięło mnie z nóg. Spała z Arkiem na kanapie, tak to słodko wyglądało, że musiałem zrobić zdjęcie i wstawić na insta. Przykryłem ich kocem. Poszedłem zrobić pranie, kiedy zadzwonił ktoś od drzwi. A tam stał dostawca pizzy. Nie ukrywam byłem zaskoczony, ale potem zaczaiłem, że pewnie te śpiochy zamówiły. Zapłaciłem i położyłem posiłek na kuchenny stolik. Wyciągnąłem sztućce i szkalnki oraz sok pomarańczowy. Obudziłem ich, żeby nie jedli zimnego posiłku. Oczywiście Poli nie dało się obudzić, ale ja już mam swoje sposoby...
   -Pola! Zaraz mecz masz!
   Jak to usłyszała, to gdyby nie mój refleks, to by chyba leżała na ziemi. Po czym zerwała się i pobiegła na korytarz.
   -Pola, gdzie Ty biegniesz?
   -No na mecz!
   -Kochanie, ja tylko żartowałem, bo nie chciałaś się obudzić.
   -Że co?! Znowu się nabrałam, no dzięki...
   -Zawsze do usług...
   Podszedłem i ją pocałowałem w czubek głowy. A potem zostałem potraktowany zimną wodą,
a moja menda uciekła do kuchni... Usiadła i zaczęła zajadać... Skoro ona może no to ja też! A co! Wziąłem małą butelkę wody i też ją oblałem... Ale się wściekła. Ale wiecie na naszym poziomie, czyli chwyciła szklankę i zaczęła biegać za mną by mnie oblać, no i to zrobiła, a ja ją wziąłem na ręce i wrzuciłem do wany i puściłem wodę.
   -Mariusz, jełopie saksoński! Puść mnie!
   -Yyy... Nie?
   -Arek! Pomocy!
   No to ja na nią patrzę i wtedy sobie przypomniałem, że mamy młodszą wersje Szampona, a ten wykorzystał sytuację, że mnie oblał, a ja za to wrzuciłem go do wany, obok Poli i zaczęliśmy się chlapać. Po czym zawarliśmy rozejm.
   -No to co Młody? Idziemy się kąpać, bo trzeba iść spać.
   -Yhm...
   Chyba go wymęczyliśmy, chociaż Pola też była zmęczona.
   -Napiszesz do Marysi, że zostaje u Ciebie? A ja zacznę ogarniać łazienkę.
   -Jasne słońce.
   Pocałowałem ją w czoło i poszedłem spełnić prośbę. Po czym wróciłem do niej i pomogłem jej ogarniać, a potem Młody poszedł się kapać, oczywiście, że stałem pod drzwiami, ale z Polą no i się przytulaliśmy tylko... Po czym Pola poszła się wykąpać, a potem z Młodym poszli do gościnnego, bo Arek poprosił o bajkę. Kiedy już się wykąpałem zajrzałem do nich i Pola zasnęła też. Wziąłem ją na ręce i położyłem w sypialni. Położyłem się obok i zasnąłem.

   (Pola)
   Obudziło mnie jakieś szturchniecie. Obracam się i widzę Arka. Pomijając fakt, że skąd się znalazł w sypialni Mariusza, ale to pewnie sprawka tego mamuta. Ale wracając do Arka.
   -Arek? Dlaczego nie śpisz?
   -Bo miałem koszmar...
   -Chodź tu do nas...- Posunęłam się, a młody walną się i się przytulił do mnie.- Chcesz mi o tym   opowiedzieć?
   -Nie...
   -Rano?
   -Yhm...
   Po czym się wtulił, a ja też go przytuliłam, a potem przebudził się Mariusz.
   - Co się stało?
   -Arek miał koszmar, niech śpi z nami...
   -Jasne...
   Po czym też się przytuli i tak spaliśmy aż do rany, gdyby nie ktoś spaniało myślny, kto wparował i nas obudził, a był nim...

   (Mery)
   Nie powiem, byłam zaskoczona determinacją przyjmującego, że tak bardzo chce ze mną jechać. Więc miałam czarne ciuchy (nie pytajcie skąd bo nie mam zielonego pojęcia). Francuz mi powiedział, że mam czekać na niego przed wyjściem, więc tak zrobiłam. Kiedy przyszedł podałam mu miasto docelowe i pojechaliśmy. Nie odzywałam się przez całą drogę, bo to znowu wróciło, te natrętne i natarczywe wspomnienia...
   To było coś, czego nie umiałam przełknąć, cały czas żyłam z nadzieją, że to nie on był w tym samochodzie, że się pomylili, bo nie mógł być on... Przecież mi obiecał, że wróci, że nic mu nie będzie, że zabierze mnie do siebie na święta, a on zawsze dotrzymuje słowa. Tak bardzo chciałam nieraz zasnąć i już się nie obudzić... Od momentu kiedy się dowiedziałam o tym co się stało w Austrii to było moje jedyne marzenie... W sumie to nie wiem czy nadal tak jest, bo nie zastanawiałam się nad tym...
   Kolejna zabłąkana łza w przeciągu tego miesiąca... Czemu one wracają... Rozumiem, jakby to było tylko delikatne, ale nie, że siła huraganu! Chyba rzeczywiście przyda mi się rozmowa z Igłą. Tylko z nim mogę porozmawiać tak, żeby spojrzał na to z strony innej niż wszystkie... Mogłabym pogadać z Ziomkiem, ale tego wywiało diabeł wie jak z jakimiś tam Shekami, Teo jest już pewnie w Modenie, a Polcia... Jest i kocham ją jak młodszą siostrzyczkę... No niby mogę jej powiedzieć, ale zna mnie za dobrze, żeby mi teraz pomóc, bo potrzepuję kogoś z zewnątrz, kogoś kto był ze mną i na jednym i na drugim... Nigdy nie sądziłam, że to powiem, ale potrzebuję tych dwóch bałwanów i jepołów saksońskich... Potrzebuję ich teraz jak nikogo innego... No może poza mamą, tatom, Młodym i tobą, Arek...
   To znowu mnie przerasta i walczę z tym, ale to jakby walczyć z wiatrakami. Ja się nawet boję, że to się powtórzy, ale z inną osobą, na której mi tak teraz zależy...
Moje rozmyślenia przerwał zielony znak z napisem "OSTROŁĘKA". Teraz to ja zmieniłam się w pilota. Kiedy podjechaliśmy pod to miejsce wysiadłam z auta nie czekając na jego właściciela, ale Nico był równie szybki co ja i nim się obejrzałam stał na przeciw mnie, a dzieliło nas tylko jego Maserati.
   - Jak nie chcesz to nie musisz iść, postaram się szybko wrócić- rzuciłam i nie czekając na odpowiedź ruszyłam w stronę najbliższego straganu.
   Kupiłam 24 białe róże. 24 lata spokojnego, poukładanego życia wspaniale zapowiadającego się zawodnika...
Ruszyłam niemal biegiem przez alejki szukając tego jednego miejsca... Niby jestem tu co roku, ale nigdy nie jestem pewna gdzie to jest...
   W końcu znalazłam to miejsce... Nie usiadłam na marmurowej ławeczce tylko upadłam przed grobem na kolana. Strzepałam pierwsze opadłe liście z marmurowej płyty i tępo wpatrywałam się w wyryty tekst:
Arkadiusz Gołaś
ur. 10.05.1981 r. w Przasnyszu
zm. 16.09.2005 r. w Griffen
Zmarły śmiercią tragiczną.
    Po policzkach spłynęły mi łzy. Bolało i to bardzo...
   - Czemu wtedy pojechałeś? Mówiłam Ci, żebyś nie jechał, żebyś zaczekał... Brakuje mi ciebie i to bardzo... Nie mam już nikogo, kto by mnie potrafił  uspokoić. Brakuje mi ciebie... Nikt nie umie tak świetnie uczyć jak ty, nikt nie umie tak dobrze przytulać i pocieszać jak ty... Mimo, że Cię często nie było, byłeś jak starszy brat, jak najlepszy przyjaciel, jak tata- mówiłam tempo wpatrując się w marmurowy nagrobek, po policzku płynęły mi łzy, bałam się.- Jutro to już 10 lat... Tak długo cię nie ma, a to dalej tak samo boli jak wtedy, tego feralnego poranka kiedy się o tym dowiedziałam... Po mimo upływu lat to nadal boli tak jak wtedy kiedy miałam 13 lat- płakałam nad grobem, a ludzie patrzyli na mnie jak na jakąś dziwaczkę, mało kto wiedział, że Arek jest moim chrzestnym.- Nie wiem co mam robić...  I co ja teraz mam zrobić? Boję się. O wszystko. Przeraża mnie moja bezsilność i uczucie do niego. Boję się, że nie dam sobie z tym wszystkim rady... To znowu się powtarza... Arek błagam... Daj mi jakiś znak co mam robić, bo nie daje rady.... Nawet nie wiesz jak mi cię brakuje-kolejne zabłąkane łzy na moich policzkach...- Zawsze będę Cię kochać, bez względu czy jesteś, czy nie- dokończyłam i odłożyłam kwiaty na grób.
   Miałam całe policzki we łzach, a oczy czerwone od płaczu. Nienawidziłam się za to, co się stało. Obwiniałam się za wszystko... Za śmierć rodziców, Arka, Dominisia... To była tylko i wyłącznie moja wina...
   Poczułam jak ktoś mnie obejmuje ramieniem. Chciałam zacząć protestować, ale ten zapach był mi taki znany, bo z jednej strony go nienawidziłam a z drugiej uwielbiałam... Poddałam się, nie chciałam już z tym dłużej walczyć, więc wtuliłam się w niego... Zaczęłam jeszcze bardziej płakać.
   - Jutro minie już dziesięć lat...- wyszeptałam ledwo słyszalnie tłumiąc szloch.- Tak długo już go nie ma... Jak ja tak długo wytrzymałam...
   - To oznacza tylko tyle, że jesteś silną osobą- odpowiedział spokojnie.
   Nie wiem ile tam byliśmy. Zaczęliśmy się zbierać jak zaczęło się ściemniać. Przez połowę drogi powrotnej milczeliśmy. Zapanowała ta sama cisza jak w drodze z Bełchatowa... Tak było do puki nie dostałam SMS'a od kogo? Od Polci:
Nocuję u Maria ;)

   Zabiję, obiecuję, że ją zabiję...
   - Cholera...- powiedziałam zbyt głośno, a za późno pomyślałam o ściszeniu głosu.
   - Co się stało?
   - Pola nocuje u Maria, a ja nie mam klucza...
   - To możesz przecież zostać u mnie- powiedział spokojnie Francuz.
   - Nico...
   - Nie ma Nico... Zostajesz i już. Nie chcę słyszeć słowa sprzeciwu- powiedział spokojnie.
   Uśmiechnęłam się z wdzięcznością i ruszyliśmy do domu Francuza. Kiedy weszłam do domu    od razu zapytałam o małą istotkę.
   - Gdzie Bianka?
   - U Kevina- odpowiedział chłopak.- Wina?
   - Z miłą chęcią.

   (Nico)
   Usiedliśmy na kanapie i przyniosłem wino. Nie wiem czy powinienem, ale żaden inny napój nie przychodził mi do głowy... Więc nalałem trunku do obu kieliszków i wróciłem do salonu.
Dziewczyna siedziała na kanapie z podkulonymi nogami tak, że jej broda opierała się o kolana. Była smutna i to było po niej widać...
   Usiadłem obok niej i podałem jej kieliszek. Blondynka uśmiechnęła się słabo. Coś było nie tak. Chciałem wiedzieć co, ale nie chciałem na nią naciskać, bo bałem się, że się przestraszy...
Włączyłem TV. Skakałem po kanałach patrząc na nią czy coś ją przypadkiem nie zainteresuje. Nagle dziewczyna uśmiechnęła się. Spojrzałem na telewizor i zobaczyłem jakiś film. Rozumiałem wszystko, bo miałem włączone filmy po angielsku.
Spojrzałem jeszcze raz na dziewczynę. Nadal się uśmiechała. Odłożyłem pilota na stolik i oparłem się o kanapę. Nim się zorientowałem blondynka wtuliła się w moje ramie.
   - Poczekaj chwilkę- powiedziałem spokojnie i podniosłem rękę.
   Blondynka bez chwili namysłu ułożyła głowę na moim obojczyku. Otoczyłem ją ramieniem i zaczęliśmy oglądać film. Nawet był ciekawy... Jak się nazywał...? "P.S. Kocham Cię". Naprawdę fajny film, ale taka typowa komedia romantyczna... Nie, żebym nie lubił, ale takie filmy zazwyczaj oglądają zakochane pary, a my przecież...  No właśnie... My... My jako przyjaciele, ten układ mi cholernie nie odpowiada, ale nie chcę stracić jej na amen... Nigdy bym nie przypuszczał, że jakaś dziewczyna może tak namącić w głowie, a jednak... Mery jest tego najlepszym przykładem...
   Wracając, oglądaliśmy film i pierwszy raz od miesiąca widziałem, żeby dziewczyna się tak promiennie uśmiechała. Widać, że lubiła ten film, a aktor, który grał w nim główną rolę chyba należał do grona jej ulubionych...
   Więc wszystko było ok, do momentu wspomnień głównej bohaterki jak poznała swojego męża. Na początku rozgrywająca się z tego śmiała, ale kiedy się pocałowali od razu wiedziałem, że coś było nie tak. Umilkła. Spojrzałem na nią, miała spuszczoną głowę.
Wyciągnąłem rękę w jej stronę ale w połowie się zawahałem i zatrzymałem ją. Widząc brak reakcji z jej strony delikatnie pogłaskałem ją po policzku. Blondynka podniosła na mnie swój wzrok. Jej oczy były pełne łez. Kiedy jedna z nich spłynęła po jej bladym policzku otarłem ją momentalnie kciukiem...
   Teraz to było silniejsze jak moje oczy spotkały się z tym pięknym stalowym-błękitem. Przybliżyłem się do niej. Mierzyliśmy się wzrokiem jakbyśmy chcieli się przejrzeć na wylot, wszystko zaczynając od zamiarów przez myśli do najskrytszych marzeń.
   Widząc brak reakcji ze strony blondynki przybliżyłem się jeszcze bardziej i delikatnie musnąłem jej usta. Raz, drugi, trzeci.... Zero reakcji z jej strony...  Poniosło mnie delikatnie mówiąc... Wpiłem się w jej usta z taką zachłannością, że dziewczyna przewróciła się na kanapie a ja znalazłem się nad nią... A to co się działo później, jest nie do opisania...

*********************************************************************************
Jest i 19!
Przepraszam, że akurat dzisiaj, 
tak wiem miałam wczoraj wstawić, 
ale byłam padnięta...
Może i nie grałam, gdyż miałam się 
oszczędzać na dzisiaj to i tak nie miałam sił...
Mam nadzieję, że się nie gniewać?
I czy się podoba...
Mam nadzieję, że tak...
Piszcie w komentarzach co sądzicie...
Buziaczki...
Oczywiście w policzki ;P
Zuśka &Tośka 

piątek, 7 października 2016

18

   (Mery)
   -To może przyjedziecie do nas na trening i pogracie z nami, co?- Usłyszałam cichy głos środkowego.
   -Poczekaj spytam Maryś- powiedziała spokojnie moja współlokatorka. Pokazałam jej, że ma mi podać telefon.- Albo wiesz co... Sam ją zapytaj...- Po tych słowach wydarłam się na Marcyniaka.-Wiesz co Ci powiem?! Jesteś skończonym idiotą i kretynem! No porostu debil! I wiesz co Ci jeszcze powiem?! Że mam w dupie ten trening! Mam to gdzieś! Jak chcesz to bierz Polcie i sobie jedźcie, na mnie nie licz. Nie chcę cię na razie widzieć. I dla własnego bezpieczeństwa lepiej omijaj mnie szerokim łukiem bo Cię tak spiorę, że rodzona matka cie nie pozna, a najlepsi chirurdzy nie poskładają!- Wydarłam się i wróciłam do oglądania filmu.
   Byłam wkurzona jak nie powiem co. Miał szczęście, że nie stał koło mnie bo by tak od mnie dostał... I nie ważne jak by to śmiesznie wyglądało, że dziewczyna nie całe 170 cm daje w łeb gościowi około 205 cm...
   Ale wracając... Przemyślałam i jednak stwierdziłam, że pójdę na ten trening, bo mnie szlag w domu trafi. Poszłam do pokoju i spakowałam ciuchy do torby, jakieś zamienne dresy, ochraniacze, koszulkę termoaktywną z długim rękawem, której już tak dawno nie miałam na sobie, jakieś skarpetki i halówki...
   Kiedy tylko wyszłam z pokoju z torbą zobaczyłam jak Polcia się pakuje.
   - Ja idę na hale, ty rób co chcesz- burknęłam i wyszłam z mieszkania.
Kiedy tylko dotarłam na hale poszłam się przebrać i weszłam na boisko. Zaczęłam się rozciągać, potem przebiegłam 10 kółek i zaczęłam odbijać ze ścianą. Wiecie, odbicie górą, plas, ściana i tak cały czas. Byłam sama więc wystraszyłam jak ktoś się odezwał.
   - Wow, ale pani fajnie odbija- usłyszałam głos jakiegoś dziecka, więc się odwróciłam i kogo zobaczyłam? No Arka Wlazłego!
   - Dziękuję, a nie powinieneś być z tatą?- Zapytałam kucając przy nim.
   - Tata jest w szatni z wujkiem Michałem i wujkiem Liskiem.
   - Aha...
   - A pani kim jest? Bo nigdy tu pani nie widziałem...
   - Wybacz, nie przedstawiłam się, jestem Marysia Błaszczyk, koleżanka twojego taty i twoich wujków- odpowiedziałam i podałam mu rękę.
   - Arek Wlazły- powiedział i ją uścisnął.- A na jakiej grasz pozycji?
   - Jestem rozgrywającą.
   - A od zawsze?- Dopytywała kserokopia Szampona. Jaki słodki i ciekawski dzieciak.
   - Nie, przedtem byłam na libero...
   - Jak wujek Kacper i Robert?- Przerwał mi blondynek.
   - Tak, jak wujek Kacper i Robert- odpowiedziałam ze śmiechem.
   - Ciociu?
   - Taaaaak???
   - A poodbijasz ze mną?- Zapytał robiąc maślane oczka. To był tak słodki widok, że grzech by było odmówić.
   - Oczywiście- powiedziałam i lekko postrzępiłam mu włoski.
   Ustawiliśmy się naprzeciwko siebie. Dałam małemu piłkę i to on zaczął. Nie powiem, dobrze mu szło. Pewnie Szampon odbijał z nim codziennie. Kilka razy musiałam wrócić do roli libero bo posyłał mi takie piłki, że musiałam się ostro rzucać. Mały też próbował, ale nie miał ochraniacza i troszkę zdarł sobie kolanko, więc podeszłam do niego.
   - Boli?- Zapytałam, a on tylko pokiwał główką, że tak.
   Arek pokazał mi to kolanko. Było lekko zdarte, ale tylko skóra, nie lała się krew, tylko było lekko czerwone. Delikatnie się schyliłam i pocałowałam czerwone miejsce.
   - Lepiej?- Zapytałam patrząc na chłopca.
   - Tak. Dziękuję ciociu- odpowiedział i dał mi buziaka w policzek.
   Poczułam pod powiekami gorzkie łzy... Zamknęłam oczy i ciężko nabrałam powietrza.
   - Coś się stało ciociu?- Zapytał i otarł mi jedną zabłąkaną łzę, którą niechcący uroniłam.
   - Nie, wszystko jest dobrze- odpowiedziałam cicho, żeby nie było słychać jak bardzo łamie mi się głos.
   I wtedy stało się coś, czego nigdy bym się nie spodziewała. Tak po prostu mnie przytulił. A raczej dosłownie rzucił mi się na szyję i dosłownie objął jakby się bał, że zrobię coś głupiego.
   - Ciociu co jest?- Zapytał ponownie chłopiec tuląc mnie z całych sił.
   - Naprawdę Arek nic się nie stało...
   - Nie kłam- przerwał mi blondynek.- Mam już sześć lat i taki kit to se możesz wujkowi Winiarowi i wujkowi Facu wciskać, ale nie mi- powiedział patrząc mi w oczy.- Tata mi trochę mówił o Tobie...
   - A konkretnie co?
   - Że wychowywałaś się w domu dziecka... Tylko tyle...
   - To prawda...
   - A powiesz mi czemu?- Dopytywał z maślanymi oczkami... Jaki on dociekliwy...
   - A nie powiesz nikomu?
   - Obiecuje, na mały paluszek- powiedział i złapaliśmy się za małe palce.
   - No dobrze... Kiedy byłam o rok młodsza od ciebie moi rodzice z moim bratem zginęli w wypadku samochodowym...
   - Czyli jak miałaś tyle lat ile ma teraz Mikołaj od wujka Pawła?- przerwał mi mały.
   - Tak... Wtedy trafiłam do domu dziecka... Kiedy byłam w twoim wieku poznałam Polę, moją przyjaciółkę...
   - Tą która jest dziewczyną wujka Mariusza?
   - Tak, dokładnie tą... Teraz wiesz, czemu wychowywałam się w domu dziecka...
   - A nie miałaś babci, dziadka albo wujka i cioci?
   - Nie miałam babci ani dziadka, bo umarli zanim się urodziłam, a mój ojciec chrzestny był siatkarzem jak twój tatuś i nie mógł mnie adoptować...
   - A kto był twoim ojcem chrzestnym?- Dopytywał malec. Ale on ciekawski...
   - Arek Gołaś...
   - Ten kolega wujka Krzyśka Ignaczaka, który zginął 10 lat temu?
   - Tak, dokładnie ten...- odpowiedziałam poczułam kolejne łzy pod powiekami...
   Młody znowu mnie przytulił. Teraz już nie wytrzymałam i poleciały mi łzy... Pomyśleć, że teraz miałby ponad cztery lata... Przytuliłam go jeszcze mocniej... On tak go przypominał...
   - Arek, daj cioci spokój, ciocia musi być spokojna, bo gra dzisiaj z nami- usłyszałam głos Szampona.
   - Ale tato...
   - Nie ma tato, już do mamy- powiedział spokojnie, ale dosadnie Mario.
   Młody pożegnał się ze mną i poleciał do Pauli, sama chciałam iść po wodę ale zatrzymał mnie atakujący.
   - Mogę iść po wodę?
   - Jak mi powiesz co się stało i czemu płaczesz.
   - Mariusz...
   - Nie Mariusz, coś nie jest ok, ale nikomu nie chcesz powiedzieć co...
   - To są moje problemy i to tylko moja wina, że nie daję sobie rady z samą sobą...
   - Ale jakbyś chciała pogadać, to wal śmiało... A jak będzie jakiś większy problem to zadzwonię po Igłę.
   - Ojca i Duszpasterza Krzysztofa Ignaczaka?
   - Dokładnie.
   - Super, to mogę iść po tą wodę?- Zapytałam, a Szampon niechętnie od torował mi drogę.
   Kiedy weszłam do szatni zalazłam się łzami. Nie wytrzymałam... Nie umiałam... Nagle poczułam jak ktoś mnie obejmuje ramieniem i przytula do siebie.
   - Co się stało?- Usłyszałam głos przyjmującego.

   (Nico)
   Zobaczyłem chyba najpiękniejszy widok jaki kiedykolwiek ujrzałem na oczy... Mery odbija z Arkiem. Mały sobie świetnie radził, ale testował też rozgrywającą. Umiała się świetnie rzucać, była idealna. Mały też się kilka razy rzucił, ale nie miał ochraniaczy i zdarł sobie lekko kolanko. Mery podeszła do niego i o coś zapytała, nie słyszałem o co, bo stali za daleko... Wracając, mały Wlazły tylko przytaknął głową. Mery pochyliła się i dała mu buziaka w zdarte kolanko, po czym znowu coś powiedziała, Arek jej odpowiedział i pocałował w policzek. Zobaczyłem, że coś nie gra. Arek ją przytulił, potem chwycili się za małe paluszki i Maryś zaczęła mu coś tłumaczyć, następnie przyszedł Szampon, Arek pobiegł chyba do Pauli, a Mariusz maglował Marysię, coś mu powiedziała i poszła do szatni. Bałem się, więc poszedłem za nią.
Kiedy wszedłem do szatni dziewczyna siedziała pod ścianą i płakała. Usiadłem koło niej, objąłem ją ramieniem i przytuliłem do siebie.
   - Co się stało?- Zapytałem spokojnie blondynki.
   - Przepraszam, muszę pojechać w jedno miejsce- odpowiedziała spokojnie i zarwała się na równe nogi.
   Chwyciłem ją za rękę i odwróciłem przodem do siebie. Miała łzy w oczach.
   - Nico...
   - Nie ma Nico. Nie pozwolę Ci samej nigdzie jechać w tym stanie. Jeszcze coś Ci się stanie i co wtedy?- Zaprotestowałem spokojnie.
   Zobaczyłem jak na jej twarzy maluje się konsternacja. Nie wiedziała co ma zrobić i chyba nie takiej odpowiedzi się spodziewała... Biła się z myślami ale w końcu się odezwała.
   - Nico, ale ja muszę...
   - To pojadę z tobą- odpowiedziałem spokojnie.
   - A trening?- Od razu zaprotestowała.
   Było widać, że chce jechać sama, ale w takim stanie jej nie puszczę. Jeszcze coś jej się stanie, a tego bym sobie nie darował...
   - To nic, Mery, to tylko jeden trening, nic strasznego się nie stanie, jeśli raz nie pójdę na niego- odpowiedziałem z lekkim uśmiechem chcąc dodać jej otuchy.- Przebież się i czekaj na mnie przed wyjściem, a ja idę do trenera- dokończyłem i pocałowałem ją w czoło.
   Więc wyszedłem i skierowałem się na salę gdzie był trener. Jak mi nie pozwoli to chyba coś sobie zrobię. Ale dobra, raz kozie śmierć.
   - Trenerze?- Zapytałem, kiedy tylko do niego podeszłam.
   - Co się stało Nico?
   - Czy mógłbym się zwolnić z dzisiejszego treningu?
   - A dlaczego?- Zapytał i dopiero teraz oderwał swój wzrok od kartki i spojrzał na mnie.
   - Bo...
   - Bo to sprawa życia i śmierci naszej przyjaciółki. Dziewczyna zaczyna mieć problemy, a tylko przy nim się uspakaja. To tylko jeden trening, obiecuję- odpowiedział za mnie Szampon.
   - I chłopaki nie mają sprzeciwu?
   - No nie- odpowiedział kapitan.
   - A kto zagra za Nico?
   - Ja zagram za niego- odpowiedziała tym razem Polcia, która właśnie weszła na halę.
   - No dobrze, ale tylko ten jeden raz- odpowiedział trener i posłał mi ostrzegawcze spojrzenie. Jak dobrze, że jutro był tylko popołudniowy.
   Więc szybko pobiegłem się przebrać i ruszyłem w stronę wyjścia gdzie czekała na mnie Mery.
   - To gdzie jedziemy?- Zapytałem niepewnie jak już wsiedliśmy do samochodu.
   - Na pewno chcesz ze mną jechać? Bo to nie będzie przyjacielska ani miła wizyta -powiedziała spokojnie blondynka.
   - Na pewno. To gdzie w końcu jedziemy?
   - Do Ostrołęki- odpowiedziała spokojnie rozgrywająca.
   - Nie ma problemu- odpowiedziałem i obrałem drogę na to miejsce.
   Przez cały czas dziewczyna patrzyła przez boczne okno. Od czasu do czasu widziałem jak pojedyncze łzy spływały po jej policzku. Nie miałem pojęcia czemu akurat chce jechać do Ostrołęki... Kiedy tylko przekroczyliśmy granice docelowego miasta dziewczyna kierowała mnie gdzie mam jechać. Oczywiście nie znałem miasta więc pilot był mi bardzo potrzebny, a zwłaszcza, że nie czytałem w jej myślach.
   Kiedy skierowała mnie na mały parking nie wiedziałem gdzie jesteśmy. Domyśliłem się, że to cmentarz po tym, że było pełno ludzi ubranych na czarno. W sumie ona też miała ubrany czarne spodnie i czarną koszulkę...
   - Jak nie chcesz to nie musisz iść, za chwilę przyjdę- powiedziała, kiedy zacząłem razem z nią wysiadać z samochodu.
   Nawet nie zdążyłem nic powiedzieć, bo dziewczyny już nie było. Dostrzegłem ją przy kwiatach jak kupuje białe róże. Kiedy tylko zapłaciła poszła, a raczej prawie pobiegła w stronę bramy cmentarnej. Poszedłem za nią. Niestety zgubiłem ją z pola widzenia. Przemierzałem alejki cmentarne.
Już chciałem zrezygnowany wrócić do samochodu, ale ją zobaczyłem. Siedziała na kolanach przy jednym z grobów. Zobaczyłem na niej marmurową piłkę do siatkówki. To musiał być grób jej chrzestnego. Podszedłem bliżej i usłyszałem jej głos.
   - I co ja teraz mam zrobić? Boję się. O wszystko. Przeraża mnie moja bezsilność i uczucie do niego. Boję się, że nie dam sobie z tym wszystkim rady... To znowu się powtarza... Arek błagam... Daj mi jakiś znak co mam robić, bo nie daje rady.... Nawet nie wiesz jak mi cię brakuje...- przerwała i zobaczyłem jak po policzkach płyną jej łzy.- Zawsze będę Cię kochać, bez względu czy jesteś czy nie- dokończyła i odłożyła kwiaty na grób.
   Podszedłem do niej i przytuliłem ją. Dziewczyna zaczęła płakać jeszcze bardziej.
   - Jutro minie już dziesięć lat...- wyszeptała ledwo słyszalnie.- Tak długo już go nie ma... Jak ja tak długo wytrzymałam...
   - To oznacza tylko tyle, że jesteś silną osobą- odpowiedziałem spokojnie.
   Nie mam pojęcia ile tak staliśmy. Odeszliśmy od grobu dopiero jak zaczęło się ściemniać. Do połowy drogi milczeliśmy, a potem odezwał się telefon Mery. Dziewczyna spojrzała na niego i bezgłośnie zaklęła...
   - Co się stało?- Zapytałem zatrzymując się na światłach.
   - Pola zostaje u Mariusza, a ja nie mam klucza- odpowiedziała zrezygnowana.
   - To możesz przecież zostać u mnie.
   - Nico...
   - Nie ma Nico... Zostajesz i już. Nie chcę słyszeć słowa sprzeciwu- powiedziałem spokojnie.
   Kiedy tylko dojechaliśmy do Bełchatowa zaprosiłem blondynkę do siebie.

   (Mariusz)
   Kiedy zostałem wyzwany przez Marysie, namówiłem Polę by przyszła. Powiedziała, że się postara przyjść. Przez to, że mi się nudziło , to nie zgadnięcie, ale ja zacząłem sprzątać w mieszkaniu. Na serio na łeb, chyba mi odwala. Za długo chyba przebywam z Polą. No ale jak tu z nią nie przebywać. No... Potem spakowałem się i byłem w szoku, że tak szybko poszedłem na trening i że jestem na czas. Ale na serio. Co ta dziewczyna ze mną robi. Po prostu nie wierze. Winiar z Szamponem robili sobie ze mnie jaja, no ale to normalne... Oni nawet z samych siebie się śmieją i z kim ja żyje? Więc może odpowiedź sami ustalcie, bo może ja zostawię swoją dla siebie. Więc posiedziałem sobie chwile z chłopakami, no dobra trochę dłużej niż trochę. Kiedy wędrowałem w stronę hali, obok mnie przeleciała Maryś, chwile później Nico, a potem zobaczyłem Polcie. Od razu poszedłem do niej.
   -Pola, wiesz może co się dzieje z Maryś?
   -Nie... nie wiem... Ale żałuję, że ich tak zostawiliśmy... Nie chce stracić Maryś, jest jedyną dla mnie bliską osobą. To ona wie o mnie wszystko, nawet lepiej niż ja sama o sobie.- po jej policzku spłynęła łza. Bez zastanowienia przyciągnąłem ją do siebie.
   -Pola... Nie stracisz jej, zobaczysz, przejdzie jej... Chodź, pójdziesz się przebrać, zagrasz z nami, co?
   -Nie wiem czy powinnam...
   -Nie wiesz? No to ja wiem...
   Chwyciłem ją na ręce i zaniosłem do szatni.
   -Masz 10 minut na przebranie, bo inaczej ja to zrobi i wiesz, że jestem gotowy to zrobić.
   -Jesteś zboczony!- krzyknęła.
   -Nie, tylko przyspieszam twoje ruchy.- puściłem jej buziaczka i wyszedłem.
   Po 10 minutach (równych, bo mierzyłem stoperem) wszedłem do środka. Pola ubierała buty.
   -No zuch dziewczyna.- pocałowałem ją w policzek i wziąłem na ręce.
   -Co Ty robisz?
   -No niosę moją kobietę, a co nie mogę?
   -No wiesz... Mam nogi...
   -Oj wiem, że masz nóżki i to bardzo ładne, ale i tak wolę Cię nosić...
   -I powiedz mi... Ale tak szczerze...
   -Jeśli znam odpowiedź, to zawsze...
   -Po kim jesteś taki głupi?
   -No wiesz będziesz miała szanse się przekonać za tydzień w niedziele...
   -Poczekaj, że co?!
   -To co słyszysz...
   Chyba ją zamurowało, albo przyswaja tą informację teraz. Kiedy szedłem tak z Polą w ciszy, obok nas przebiegł Marechal. Ten chyba dzisiaj pobije jakiekolwiek rekordy w bieganiu.
   Wszedłem na sale, bo Pola poprosiła, że musi iść po wodę, bo zapomniała. Stanąłem obok chłopaków.
   - A kto zagra za Nico?-zapytał trener
   - Ja zagram za niego.- powiedziała nie wiadomo skąd Pola... Ta ma wyczucie czasu  jak zawsze.
   - No dobrze, ale tylko ten jeden raz- odpowiedział Blain.
   Ten jak to usłyszał to poleciał tak szybko, że nie wiem do czego to porównać. Nie no... Serio dzisiaj powinien iść biegać na czas. I wcale bym się nie zdziwił, jak by wygrał złoto i pobił rekord świata. Więc po czym ustawiliśmy się i zaczęliśmy grać.

   (Pola)
   Mam do siebie żal za to... No i to bardzo... Jeśli przez moją głupotę spieprzę to wszystko to chyba sobie tego nie wybaczę. Po tym jak mi Mariusz powiedział o tej niedzieli to mnie tak zatkało, że jedynie co mi przyszło na myśl to woda. Najgłupsza wymówka jaką wymyśliłam kiedykolwiek... Więc kiedy dotarło do mnie to co miało dotrzeć, to zaczęłam panikować. Ale na tyle że moje nogi od razu skierowały na hale. Tak jak za dawnych czasów no i teraz. Kiedy weszłam usłyszałam trenera:
   - A kto zagra za Nico?
   - Ja zagram za niego.- powiedziałam bez namysłu.
   - No dobrze, ale tylko ten jeden raz- odpowiedział Blain, ale było widać, że mu się nie podoba ten pomysł.
   Więc zaczęłam się rozgrzewać, a te jełopy się na mnie patrzyły. Biegałam tak sobie jakiś czas, nawet nie wiem ile, do puki nie wpadłam na jakiś nie zlikwidowany obiekt. Po czym spojrzałam w górę i zobaczyłam Szampona. Po jego oczach było widać, że ma do mnie sprawę i to bardzo ważną...
   -Mamy do pogadania...
   -Dzisiaj z debilami nie rozmawiam.
   -Wiem, ale ze mną możesz...
   -Ty też się w to włączasz...
   -No wiesz co... Tak dzisiaj nie rozmawiamy...
   Chwycił mnie debil i przerzucił przez bark.
   -Szampon jełopie saksoński!!!! Puść mnie do kurwy jędzy...
   -Eee.. Hamuj się tu są dzieci...
   -W końcu się przyznałeś, ile trzeba było czekać...
   -Ja mówiłem o moim synu...
   -Ale i tak jesteś dzieckiem...
   -No i se mogę być...
   -No i se bądź... Ale mnie postaw...
   -Nie, bo musimy pogadać...
   -Ale mówiłem, że z debilami dzisiaj nie gadam...
   -Ale ja jestem wyjątkiem...
   -Tak, Ty jesteś dzieckiem debili...
   -Wiesz co...
   -Wiem, że jestem, mądrzejsza... Możesz mnie puścić...
   -Ale i tak rozmowa Ciebie nie minie...
   -No dobra...
   -No to jesteśmy umówieni u Mariusza...
   -Ale co u mnie?- zapytał jak zwykle nie kumaty.
   -Nie interesuj się...
   -Bo kociej mordy dostaniesz, a tak na serio to dzisiaj wbijam do Was bo mamy do pogadania...
   -No dobra...
   Poszliśmy więc na boisko. Jako, że zdeklarowałam się być przyjmującą no to weszłam na przyjecie. Czy się bałam, kiedy zagrywali? Mało powiedziane... Bałam się jak cholera, że mnie zabiją zaraz tą zagrywką. Ale jak na razie bardzo dobrze mi szło. albo oni wstrzymywali rękę, ale ja zaczęłam nieźle przyjmować... Nie dobra oni wstrzymywali rękę, bo wiem, żeby mnie zabili, gdyby niewstrzymywani. Po czym sobie atakowałam. Chyba w pewnym momencie zapomniał się Uriarte i wystawił mi piłkę sytuacyjną, to wszyscy zaczęli krzyczeć, nawet Mariusz "Przebij to, przebij to". Dzięki za wiarę chłopaki... I jak skończyłam? W pięknym stylu... Normalnie środek boiska. Wszyscy patrzyli na mnie, a szczególnie mój Mariusz...
   -Zamknij buzie, bo Ci muchy wlecą.
   -Ale jak... Ty.. Ja nawet nie umiem takie coś wsadzić, to tylko jak już przy dobrych wiatrach,a Ty w sam środek i to za pierwszym razem...
   -Wiesz... Ma się ten talent... Ale wierzyć też wypada, a nie patrzeć i krzyczeć... Powinieneś wiedzieć, że gram przecież...
   -Ale to była motywacja...
   Poklepałam go po policzku.
   -Nie pogrążaj się, bo będziesz spał na kanapie...
   -Uuu... czyżby coś grubszego?
   -Pola, wstrzymaj się... Zastanów się czy chcesz by dzieci otrzymały takie geny po kimś takim jak ten...
   -No wiesz...
   -Wiesz, ale kogo mają odziedziczyć... O nie, nie, nie... Pas cnoty po ślubie... Nie ma tak dobrze...
   Na co wybuchli śmiechem. Rozegraliśmy jeszcze z 5 setów i 4 tie-breaki. Oni na serio nie mają co robić. Więc kiedy skończyliśmy to ja po rozciąganiu (na którym leżałam, bo nie mogłam złapać oddechu) poszłam (na czworaka) do szatni. Potem się jakoś ubrałam i próbowałam złapać oddech. Wstałam i skierowałam się do wyjścia. W drzwiach spotkałam małego Arka.
   -Cześć Młody, co jest?
   -Tata z mamą musieli gdzieś pojechać i podobno Ty z wujkiem Mariuszem się mną zajmiecie...
   -Czyli to była ta sprawa.- powiedziałam sobie pod nosem.
   -Co ciociu mówiłaś?
   -Nic... Masz rzeczy?
   -Tutaj...- pokazał plecak leżący przy krześle.
   -No to co? Zwijamy się...
   -A nie czekamy na wujka?
   -Mam klucze do jego domu, więc możemy się przejść, bo za nim wujek ruszy swoje cztery litery to szybciej dojdziemy.
   -Skoro tak, to jasne...
   Więc kiedy zawitaliśmy w mieszkaniu księcia i co tam zobaczyło ścięło mnie z nóg i to dosłownie...

*********************************************************************************
Witamy w 18!
W końcu udało mi się znaleźć trochę czasu i wstawić rozdział. 
No niestety dużo czasu nie mam, treningi, szkoła... Masakra...
Ale wracając... Jak się podoba rozdział?
Jak miła rok szkolny?
Jak myślicie,co się tam wydarzyło?
Co zaskoczyło Polcie?
Więc piszcie w komentarzach...
Pozdrawiają i całują w policzek Zuśka&Tośka