niedziela, 16 października 2016

19

   (Pola)
   Więc kiedy zawitaliśmy w mieszkaniu księcia i co tam zobaczyło ścięło mnie z nóg i to dosłownie... Tan bażant posprzątał. Normalnie nie wierze... Radujcie się narody... Tu jest posprzątane... Chyba Młody to zauważył.
   -Ciociu co się stało? Wyglądasz jakbyś zobaczyła ducha...
   -Wiesz, jakbyś zobaczył takie czyste mieszkanie w wykonaniu wujka Mariusza to tak... Chyba ducha zobaczyłam...
   -A czemu?
   -Wiesz... Zazwyczaj to tutaj inaczej trochę wygląda... Z dodatkowym naciskiem na trochę, Arek..
   -Czyli Wujek Mariusz to brudas jak wujek Winiar?
   -Czy aż taki to nie wiem, ale wiesz..
   -Rozumiem... A ciociu?
   -Tak?
   -Wiesz, jestem trochę głodny...
   -No to wujka wyślemy po pizze czy zamawiamy? No może, że chcesz normalny obiad...
   -Ciociu, czy Ty ze mnie se jaja robisz? No oczywiście, że zamawiamy...
   -No i taką odpowiedź chciałam usłyszeć...
   -Wiesz, za nim wujek by ruszył swoją pupencje to pewnie się najemy...
   Próbowałam nie wybuchnąć śmiechem, ale mi coś nie wyszło. Kiedy się ogarnęłam, obejrzeliśmy dokładnie na co mamy ochotę i złożyłam zamówienie. Potem wraz z Młodym usiedliśmy i oglądaliśmy bajki. Nawet nie wiem kiedy zasnęłam.

   (Mariusz)
   Więc po skończonym treningu, poszedłem do szatni, by się ogarnąć i potem do domciu. Drzwi były zamknięte na górny zamek, czyli Pola musiała tu przyjść. To co zobaczyłem ścięło mnie z nóg. Spała z Arkiem na kanapie, tak to słodko wyglądało, że musiałem zrobić zdjęcie i wstawić na insta. Przykryłem ich kocem. Poszedłem zrobić pranie, kiedy zadzwonił ktoś od drzwi. A tam stał dostawca pizzy. Nie ukrywam byłem zaskoczony, ale potem zaczaiłem, że pewnie te śpiochy zamówiły. Zapłaciłem i położyłem posiłek na kuchenny stolik. Wyciągnąłem sztućce i szkalnki oraz sok pomarańczowy. Obudziłem ich, żeby nie jedli zimnego posiłku. Oczywiście Poli nie dało się obudzić, ale ja już mam swoje sposoby...
   -Pola! Zaraz mecz masz!
   Jak to usłyszała, to gdyby nie mój refleks, to by chyba leżała na ziemi. Po czym zerwała się i pobiegła na korytarz.
   -Pola, gdzie Ty biegniesz?
   -No na mecz!
   -Kochanie, ja tylko żartowałem, bo nie chciałaś się obudzić.
   -Że co?! Znowu się nabrałam, no dzięki...
   -Zawsze do usług...
   Podszedłem i ją pocałowałem w czubek głowy. A potem zostałem potraktowany zimną wodą,
a moja menda uciekła do kuchni... Usiadła i zaczęła zajadać... Skoro ona może no to ja też! A co! Wziąłem małą butelkę wody i też ją oblałem... Ale się wściekła. Ale wiecie na naszym poziomie, czyli chwyciła szklankę i zaczęła biegać za mną by mnie oblać, no i to zrobiła, a ja ją wziąłem na ręce i wrzuciłem do wany i puściłem wodę.
   -Mariusz, jełopie saksoński! Puść mnie!
   -Yyy... Nie?
   -Arek! Pomocy!
   No to ja na nią patrzę i wtedy sobie przypomniałem, że mamy młodszą wersje Szampona, a ten wykorzystał sytuację, że mnie oblał, a ja za to wrzuciłem go do wany, obok Poli i zaczęliśmy się chlapać. Po czym zawarliśmy rozejm.
   -No to co Młody? Idziemy się kąpać, bo trzeba iść spać.
   -Yhm...
   Chyba go wymęczyliśmy, chociaż Pola też była zmęczona.
   -Napiszesz do Marysi, że zostaje u Ciebie? A ja zacznę ogarniać łazienkę.
   -Jasne słońce.
   Pocałowałem ją w czoło i poszedłem spełnić prośbę. Po czym wróciłem do niej i pomogłem jej ogarniać, a potem Młody poszedł się kapać, oczywiście, że stałem pod drzwiami, ale z Polą no i się przytulaliśmy tylko... Po czym Pola poszła się wykąpać, a potem z Młodym poszli do gościnnego, bo Arek poprosił o bajkę. Kiedy już się wykąpałem zajrzałem do nich i Pola zasnęła też. Wziąłem ją na ręce i położyłem w sypialni. Położyłem się obok i zasnąłem.

   (Pola)
   Obudziło mnie jakieś szturchniecie. Obracam się i widzę Arka. Pomijając fakt, że skąd się znalazł w sypialni Mariusza, ale to pewnie sprawka tego mamuta. Ale wracając do Arka.
   -Arek? Dlaczego nie śpisz?
   -Bo miałem koszmar...
   -Chodź tu do nas...- Posunęłam się, a młody walną się i się przytulił do mnie.- Chcesz mi o tym   opowiedzieć?
   -Nie...
   -Rano?
   -Yhm...
   Po czym się wtulił, a ja też go przytuliłam, a potem przebudził się Mariusz.
   - Co się stało?
   -Arek miał koszmar, niech śpi z nami...
   -Jasne...
   Po czym też się przytuli i tak spaliśmy aż do rany, gdyby nie ktoś spaniało myślny, kto wparował i nas obudził, a był nim...

   (Mery)
   Nie powiem, byłam zaskoczona determinacją przyjmującego, że tak bardzo chce ze mną jechać. Więc miałam czarne ciuchy (nie pytajcie skąd bo nie mam zielonego pojęcia). Francuz mi powiedział, że mam czekać na niego przed wyjściem, więc tak zrobiłam. Kiedy przyszedł podałam mu miasto docelowe i pojechaliśmy. Nie odzywałam się przez całą drogę, bo to znowu wróciło, te natrętne i natarczywe wspomnienia...
   To było coś, czego nie umiałam przełknąć, cały czas żyłam z nadzieją, że to nie on był w tym samochodzie, że się pomylili, bo nie mógł być on... Przecież mi obiecał, że wróci, że nic mu nie będzie, że zabierze mnie do siebie na święta, a on zawsze dotrzymuje słowa. Tak bardzo chciałam nieraz zasnąć i już się nie obudzić... Od momentu kiedy się dowiedziałam o tym co się stało w Austrii to było moje jedyne marzenie... W sumie to nie wiem czy nadal tak jest, bo nie zastanawiałam się nad tym...
   Kolejna zabłąkana łza w przeciągu tego miesiąca... Czemu one wracają... Rozumiem, jakby to było tylko delikatne, ale nie, że siła huraganu! Chyba rzeczywiście przyda mi się rozmowa z Igłą. Tylko z nim mogę porozmawiać tak, żeby spojrzał na to z strony innej niż wszystkie... Mogłabym pogadać z Ziomkiem, ale tego wywiało diabeł wie jak z jakimiś tam Shekami, Teo jest już pewnie w Modenie, a Polcia... Jest i kocham ją jak młodszą siostrzyczkę... No niby mogę jej powiedzieć, ale zna mnie za dobrze, żeby mi teraz pomóc, bo potrzepuję kogoś z zewnątrz, kogoś kto był ze mną i na jednym i na drugim... Nigdy nie sądziłam, że to powiem, ale potrzebuję tych dwóch bałwanów i jepołów saksońskich... Potrzebuję ich teraz jak nikogo innego... No może poza mamą, tatom, Młodym i tobą, Arek...
   To znowu mnie przerasta i walczę z tym, ale to jakby walczyć z wiatrakami. Ja się nawet boję, że to się powtórzy, ale z inną osobą, na której mi tak teraz zależy...
Moje rozmyślenia przerwał zielony znak z napisem "OSTROŁĘKA". Teraz to ja zmieniłam się w pilota. Kiedy podjechaliśmy pod to miejsce wysiadłam z auta nie czekając na jego właściciela, ale Nico był równie szybki co ja i nim się obejrzałam stał na przeciw mnie, a dzieliło nas tylko jego Maserati.
   - Jak nie chcesz to nie musisz iść, postaram się szybko wrócić- rzuciłam i nie czekając na odpowiedź ruszyłam w stronę najbliższego straganu.
   Kupiłam 24 białe róże. 24 lata spokojnego, poukładanego życia wspaniale zapowiadającego się zawodnika...
Ruszyłam niemal biegiem przez alejki szukając tego jednego miejsca... Niby jestem tu co roku, ale nigdy nie jestem pewna gdzie to jest...
   W końcu znalazłam to miejsce... Nie usiadłam na marmurowej ławeczce tylko upadłam przed grobem na kolana. Strzepałam pierwsze opadłe liście z marmurowej płyty i tępo wpatrywałam się w wyryty tekst:
Arkadiusz Gołaś
ur. 10.05.1981 r. w Przasnyszu
zm. 16.09.2005 r. w Griffen
Zmarły śmiercią tragiczną.
    Po policzkach spłynęły mi łzy. Bolało i to bardzo...
   - Czemu wtedy pojechałeś? Mówiłam Ci, żebyś nie jechał, żebyś zaczekał... Brakuje mi ciebie i to bardzo... Nie mam już nikogo, kto by mnie potrafił  uspokoić. Brakuje mi ciebie... Nikt nie umie tak świetnie uczyć jak ty, nikt nie umie tak dobrze przytulać i pocieszać jak ty... Mimo, że Cię często nie było, byłeś jak starszy brat, jak najlepszy przyjaciel, jak tata- mówiłam tempo wpatrując się w marmurowy nagrobek, po policzku płynęły mi łzy, bałam się.- Jutro to już 10 lat... Tak długo cię nie ma, a to dalej tak samo boli jak wtedy, tego feralnego poranka kiedy się o tym dowiedziałam... Po mimo upływu lat to nadal boli tak jak wtedy kiedy miałam 13 lat- płakałam nad grobem, a ludzie patrzyli na mnie jak na jakąś dziwaczkę, mało kto wiedział, że Arek jest moim chrzestnym.- Nie wiem co mam robić...  I co ja teraz mam zrobić? Boję się. O wszystko. Przeraża mnie moja bezsilność i uczucie do niego. Boję się, że nie dam sobie z tym wszystkim rady... To znowu się powtarza... Arek błagam... Daj mi jakiś znak co mam robić, bo nie daje rady.... Nawet nie wiesz jak mi cię brakuje-kolejne zabłąkane łzy na moich policzkach...- Zawsze będę Cię kochać, bez względu czy jesteś, czy nie- dokończyłam i odłożyłam kwiaty na grób.
   Miałam całe policzki we łzach, a oczy czerwone od płaczu. Nienawidziłam się za to, co się stało. Obwiniałam się za wszystko... Za śmierć rodziców, Arka, Dominisia... To była tylko i wyłącznie moja wina...
   Poczułam jak ktoś mnie obejmuje ramieniem. Chciałam zacząć protestować, ale ten zapach był mi taki znany, bo z jednej strony go nienawidziłam a z drugiej uwielbiałam... Poddałam się, nie chciałam już z tym dłużej walczyć, więc wtuliłam się w niego... Zaczęłam jeszcze bardziej płakać.
   - Jutro minie już dziesięć lat...- wyszeptałam ledwo słyszalnie tłumiąc szloch.- Tak długo już go nie ma... Jak ja tak długo wytrzymałam...
   - To oznacza tylko tyle, że jesteś silną osobą- odpowiedział spokojnie.
   Nie wiem ile tam byliśmy. Zaczęliśmy się zbierać jak zaczęło się ściemniać. Przez połowę drogi powrotnej milczeliśmy. Zapanowała ta sama cisza jak w drodze z Bełchatowa... Tak było do puki nie dostałam SMS'a od kogo? Od Polci:
Nocuję u Maria ;)

   Zabiję, obiecuję, że ją zabiję...
   - Cholera...- powiedziałam zbyt głośno, a za późno pomyślałam o ściszeniu głosu.
   - Co się stało?
   - Pola nocuje u Maria, a ja nie mam klucza...
   - To możesz przecież zostać u mnie- powiedział spokojnie Francuz.
   - Nico...
   - Nie ma Nico... Zostajesz i już. Nie chcę słyszeć słowa sprzeciwu- powiedział spokojnie.
   Uśmiechnęłam się z wdzięcznością i ruszyliśmy do domu Francuza. Kiedy weszłam do domu    od razu zapytałam o małą istotkę.
   - Gdzie Bianka?
   - U Kevina- odpowiedział chłopak.- Wina?
   - Z miłą chęcią.

   (Nico)
   Usiedliśmy na kanapie i przyniosłem wino. Nie wiem czy powinienem, ale żaden inny napój nie przychodził mi do głowy... Więc nalałem trunku do obu kieliszków i wróciłem do salonu.
Dziewczyna siedziała na kanapie z podkulonymi nogami tak, że jej broda opierała się o kolana. Była smutna i to było po niej widać...
   Usiadłem obok niej i podałem jej kieliszek. Blondynka uśmiechnęła się słabo. Coś było nie tak. Chciałem wiedzieć co, ale nie chciałem na nią naciskać, bo bałem się, że się przestraszy...
Włączyłem TV. Skakałem po kanałach patrząc na nią czy coś ją przypadkiem nie zainteresuje. Nagle dziewczyna uśmiechnęła się. Spojrzałem na telewizor i zobaczyłem jakiś film. Rozumiałem wszystko, bo miałem włączone filmy po angielsku.
Spojrzałem jeszcze raz na dziewczynę. Nadal się uśmiechała. Odłożyłem pilota na stolik i oparłem się o kanapę. Nim się zorientowałem blondynka wtuliła się w moje ramie.
   - Poczekaj chwilkę- powiedziałem spokojnie i podniosłem rękę.
   Blondynka bez chwili namysłu ułożyła głowę na moim obojczyku. Otoczyłem ją ramieniem i zaczęliśmy oglądać film. Nawet był ciekawy... Jak się nazywał...? "P.S. Kocham Cię". Naprawdę fajny film, ale taka typowa komedia romantyczna... Nie, żebym nie lubił, ale takie filmy zazwyczaj oglądają zakochane pary, a my przecież...  No właśnie... My... My jako przyjaciele, ten układ mi cholernie nie odpowiada, ale nie chcę stracić jej na amen... Nigdy bym nie przypuszczał, że jakaś dziewczyna może tak namącić w głowie, a jednak... Mery jest tego najlepszym przykładem...
   Wracając, oglądaliśmy film i pierwszy raz od miesiąca widziałem, żeby dziewczyna się tak promiennie uśmiechała. Widać, że lubiła ten film, a aktor, który grał w nim główną rolę chyba należał do grona jej ulubionych...
   Więc wszystko było ok, do momentu wspomnień głównej bohaterki jak poznała swojego męża. Na początku rozgrywająca się z tego śmiała, ale kiedy się pocałowali od razu wiedziałem, że coś było nie tak. Umilkła. Spojrzałem na nią, miała spuszczoną głowę.
Wyciągnąłem rękę w jej stronę ale w połowie się zawahałem i zatrzymałem ją. Widząc brak reakcji z jej strony delikatnie pogłaskałem ją po policzku. Blondynka podniosła na mnie swój wzrok. Jej oczy były pełne łez. Kiedy jedna z nich spłynęła po jej bladym policzku otarłem ją momentalnie kciukiem...
   Teraz to było silniejsze jak moje oczy spotkały się z tym pięknym stalowym-błękitem. Przybliżyłem się do niej. Mierzyliśmy się wzrokiem jakbyśmy chcieli się przejrzeć na wylot, wszystko zaczynając od zamiarów przez myśli do najskrytszych marzeń.
   Widząc brak reakcji ze strony blondynki przybliżyłem się jeszcze bardziej i delikatnie musnąłem jej usta. Raz, drugi, trzeci.... Zero reakcji z jej strony...  Poniosło mnie delikatnie mówiąc... Wpiłem się w jej usta z taką zachłannością, że dziewczyna przewróciła się na kanapie a ja znalazłem się nad nią... A to co się działo później, jest nie do opisania...

*********************************************************************************
Jest i 19!
Przepraszam, że akurat dzisiaj, 
tak wiem miałam wczoraj wstawić, 
ale byłam padnięta...
Może i nie grałam, gdyż miałam się 
oszczędzać na dzisiaj to i tak nie miałam sił...
Mam nadzieję, że się nie gniewać?
I czy się podoba...
Mam nadzieję, że tak...
Piszcie w komentarzach co sądzicie...
Buziaczki...
Oczywiście w policzki ;P
Zuśka &Tośka 

piątek, 7 października 2016

18

   (Mery)
   -To może przyjedziecie do nas na trening i pogracie z nami, co?- Usłyszałam cichy głos środkowego.
   -Poczekaj spytam Maryś- powiedziała spokojnie moja współlokatorka. Pokazałam jej, że ma mi podać telefon.- Albo wiesz co... Sam ją zapytaj...- Po tych słowach wydarłam się na Marcyniaka.-Wiesz co Ci powiem?! Jesteś skończonym idiotą i kretynem! No porostu debil! I wiesz co Ci jeszcze powiem?! Że mam w dupie ten trening! Mam to gdzieś! Jak chcesz to bierz Polcie i sobie jedźcie, na mnie nie licz. Nie chcę cię na razie widzieć. I dla własnego bezpieczeństwa lepiej omijaj mnie szerokim łukiem bo Cię tak spiorę, że rodzona matka cie nie pozna, a najlepsi chirurdzy nie poskładają!- Wydarłam się i wróciłam do oglądania filmu.
   Byłam wkurzona jak nie powiem co. Miał szczęście, że nie stał koło mnie bo by tak od mnie dostał... I nie ważne jak by to śmiesznie wyglądało, że dziewczyna nie całe 170 cm daje w łeb gościowi około 205 cm...
   Ale wracając... Przemyślałam i jednak stwierdziłam, że pójdę na ten trening, bo mnie szlag w domu trafi. Poszłam do pokoju i spakowałam ciuchy do torby, jakieś zamienne dresy, ochraniacze, koszulkę termoaktywną z długim rękawem, której już tak dawno nie miałam na sobie, jakieś skarpetki i halówki...
   Kiedy tylko wyszłam z pokoju z torbą zobaczyłam jak Polcia się pakuje.
   - Ja idę na hale, ty rób co chcesz- burknęłam i wyszłam z mieszkania.
Kiedy tylko dotarłam na hale poszłam się przebrać i weszłam na boisko. Zaczęłam się rozciągać, potem przebiegłam 10 kółek i zaczęłam odbijać ze ścianą. Wiecie, odbicie górą, plas, ściana i tak cały czas. Byłam sama więc wystraszyłam jak ktoś się odezwał.
   - Wow, ale pani fajnie odbija- usłyszałam głos jakiegoś dziecka, więc się odwróciłam i kogo zobaczyłam? No Arka Wlazłego!
   - Dziękuję, a nie powinieneś być z tatą?- Zapytałam kucając przy nim.
   - Tata jest w szatni z wujkiem Michałem i wujkiem Liskiem.
   - Aha...
   - A pani kim jest? Bo nigdy tu pani nie widziałem...
   - Wybacz, nie przedstawiłam się, jestem Marysia Błaszczyk, koleżanka twojego taty i twoich wujków- odpowiedziałam i podałam mu rękę.
   - Arek Wlazły- powiedział i ją uścisnął.- A na jakiej grasz pozycji?
   - Jestem rozgrywającą.
   - A od zawsze?- Dopytywała kserokopia Szampona. Jaki słodki i ciekawski dzieciak.
   - Nie, przedtem byłam na libero...
   - Jak wujek Kacper i Robert?- Przerwał mi blondynek.
   - Tak, jak wujek Kacper i Robert- odpowiedziałam ze śmiechem.
   - Ciociu?
   - Taaaaak???
   - A poodbijasz ze mną?- Zapytał robiąc maślane oczka. To był tak słodki widok, że grzech by było odmówić.
   - Oczywiście- powiedziałam i lekko postrzępiłam mu włoski.
   Ustawiliśmy się naprzeciwko siebie. Dałam małemu piłkę i to on zaczął. Nie powiem, dobrze mu szło. Pewnie Szampon odbijał z nim codziennie. Kilka razy musiałam wrócić do roli libero bo posyłał mi takie piłki, że musiałam się ostro rzucać. Mały też próbował, ale nie miał ochraniacza i troszkę zdarł sobie kolanko, więc podeszłam do niego.
   - Boli?- Zapytałam, a on tylko pokiwał główką, że tak.
   Arek pokazał mi to kolanko. Było lekko zdarte, ale tylko skóra, nie lała się krew, tylko było lekko czerwone. Delikatnie się schyliłam i pocałowałam czerwone miejsce.
   - Lepiej?- Zapytałam patrząc na chłopca.
   - Tak. Dziękuję ciociu- odpowiedział i dał mi buziaka w policzek.
   Poczułam pod powiekami gorzkie łzy... Zamknęłam oczy i ciężko nabrałam powietrza.
   - Coś się stało ciociu?- Zapytał i otarł mi jedną zabłąkaną łzę, którą niechcący uroniłam.
   - Nie, wszystko jest dobrze- odpowiedziałam cicho, żeby nie było słychać jak bardzo łamie mi się głos.
   I wtedy stało się coś, czego nigdy bym się nie spodziewała. Tak po prostu mnie przytulił. A raczej dosłownie rzucił mi się na szyję i dosłownie objął jakby się bał, że zrobię coś głupiego.
   - Ciociu co jest?- Zapytał ponownie chłopiec tuląc mnie z całych sił.
   - Naprawdę Arek nic się nie stało...
   - Nie kłam- przerwał mi blondynek.- Mam już sześć lat i taki kit to se możesz wujkowi Winiarowi i wujkowi Facu wciskać, ale nie mi- powiedział patrząc mi w oczy.- Tata mi trochę mówił o Tobie...
   - A konkretnie co?
   - Że wychowywałaś się w domu dziecka... Tylko tyle...
   - To prawda...
   - A powiesz mi czemu?- Dopytywał z maślanymi oczkami... Jaki on dociekliwy...
   - A nie powiesz nikomu?
   - Obiecuje, na mały paluszek- powiedział i złapaliśmy się za małe palce.
   - No dobrze... Kiedy byłam o rok młodsza od ciebie moi rodzice z moim bratem zginęli w wypadku samochodowym...
   - Czyli jak miałaś tyle lat ile ma teraz Mikołaj od wujka Pawła?- przerwał mi mały.
   - Tak... Wtedy trafiłam do domu dziecka... Kiedy byłam w twoim wieku poznałam Polę, moją przyjaciółkę...
   - Tą która jest dziewczyną wujka Mariusza?
   - Tak, dokładnie tą... Teraz wiesz, czemu wychowywałam się w domu dziecka...
   - A nie miałaś babci, dziadka albo wujka i cioci?
   - Nie miałam babci ani dziadka, bo umarli zanim się urodziłam, a mój ojciec chrzestny był siatkarzem jak twój tatuś i nie mógł mnie adoptować...
   - A kto był twoim ojcem chrzestnym?- Dopytywał malec. Ale on ciekawski...
   - Arek Gołaś...
   - Ten kolega wujka Krzyśka Ignaczaka, który zginął 10 lat temu?
   - Tak, dokładnie ten...- odpowiedziałam poczułam kolejne łzy pod powiekami...
   Młody znowu mnie przytulił. Teraz już nie wytrzymałam i poleciały mi łzy... Pomyśleć, że teraz miałby ponad cztery lata... Przytuliłam go jeszcze mocniej... On tak go przypominał...
   - Arek, daj cioci spokój, ciocia musi być spokojna, bo gra dzisiaj z nami- usłyszałam głos Szampona.
   - Ale tato...
   - Nie ma tato, już do mamy- powiedział spokojnie, ale dosadnie Mario.
   Młody pożegnał się ze mną i poleciał do Pauli, sama chciałam iść po wodę ale zatrzymał mnie atakujący.
   - Mogę iść po wodę?
   - Jak mi powiesz co się stało i czemu płaczesz.
   - Mariusz...
   - Nie Mariusz, coś nie jest ok, ale nikomu nie chcesz powiedzieć co...
   - To są moje problemy i to tylko moja wina, że nie daję sobie rady z samą sobą...
   - Ale jakbyś chciała pogadać, to wal śmiało... A jak będzie jakiś większy problem to zadzwonię po Igłę.
   - Ojca i Duszpasterza Krzysztofa Ignaczaka?
   - Dokładnie.
   - Super, to mogę iść po tą wodę?- Zapytałam, a Szampon niechętnie od torował mi drogę.
   Kiedy weszłam do szatni zalazłam się łzami. Nie wytrzymałam... Nie umiałam... Nagle poczułam jak ktoś mnie obejmuje ramieniem i przytula do siebie.
   - Co się stało?- Usłyszałam głos przyjmującego.

   (Nico)
   Zobaczyłem chyba najpiękniejszy widok jaki kiedykolwiek ujrzałem na oczy... Mery odbija z Arkiem. Mały sobie świetnie radził, ale testował też rozgrywającą. Umiała się świetnie rzucać, była idealna. Mały też się kilka razy rzucił, ale nie miał ochraniaczy i zdarł sobie lekko kolanko. Mery podeszła do niego i o coś zapytała, nie słyszałem o co, bo stali za daleko... Wracając, mały Wlazły tylko przytaknął głową. Mery pochyliła się i dała mu buziaka w zdarte kolanko, po czym znowu coś powiedziała, Arek jej odpowiedział i pocałował w policzek. Zobaczyłem, że coś nie gra. Arek ją przytulił, potem chwycili się za małe paluszki i Maryś zaczęła mu coś tłumaczyć, następnie przyszedł Szampon, Arek pobiegł chyba do Pauli, a Mariusz maglował Marysię, coś mu powiedziała i poszła do szatni. Bałem się, więc poszedłem za nią.
Kiedy wszedłem do szatni dziewczyna siedziała pod ścianą i płakała. Usiadłem koło niej, objąłem ją ramieniem i przytuliłem do siebie.
   - Co się stało?- Zapytałem spokojnie blondynki.
   - Przepraszam, muszę pojechać w jedno miejsce- odpowiedziała spokojnie i zarwała się na równe nogi.
   Chwyciłem ją za rękę i odwróciłem przodem do siebie. Miała łzy w oczach.
   - Nico...
   - Nie ma Nico. Nie pozwolę Ci samej nigdzie jechać w tym stanie. Jeszcze coś Ci się stanie i co wtedy?- Zaprotestowałem spokojnie.
   Zobaczyłem jak na jej twarzy maluje się konsternacja. Nie wiedziała co ma zrobić i chyba nie takiej odpowiedzi się spodziewała... Biła się z myślami ale w końcu się odezwała.
   - Nico, ale ja muszę...
   - To pojadę z tobą- odpowiedziałem spokojnie.
   - A trening?- Od razu zaprotestowała.
   Było widać, że chce jechać sama, ale w takim stanie jej nie puszczę. Jeszcze coś jej się stanie, a tego bym sobie nie darował...
   - To nic, Mery, to tylko jeden trening, nic strasznego się nie stanie, jeśli raz nie pójdę na niego- odpowiedziałem z lekkim uśmiechem chcąc dodać jej otuchy.- Przebież się i czekaj na mnie przed wyjściem, a ja idę do trenera- dokończyłem i pocałowałem ją w czoło.
   Więc wyszedłem i skierowałem się na salę gdzie był trener. Jak mi nie pozwoli to chyba coś sobie zrobię. Ale dobra, raz kozie śmierć.
   - Trenerze?- Zapytałem, kiedy tylko do niego podeszłam.
   - Co się stało Nico?
   - Czy mógłbym się zwolnić z dzisiejszego treningu?
   - A dlaczego?- Zapytał i dopiero teraz oderwał swój wzrok od kartki i spojrzał na mnie.
   - Bo...
   - Bo to sprawa życia i śmierci naszej przyjaciółki. Dziewczyna zaczyna mieć problemy, a tylko przy nim się uspakaja. To tylko jeden trening, obiecuję- odpowiedział za mnie Szampon.
   - I chłopaki nie mają sprzeciwu?
   - No nie- odpowiedział kapitan.
   - A kto zagra za Nico?
   - Ja zagram za niego- odpowiedziała tym razem Polcia, która właśnie weszła na halę.
   - No dobrze, ale tylko ten jeden raz- odpowiedział trener i posłał mi ostrzegawcze spojrzenie. Jak dobrze, że jutro był tylko popołudniowy.
   Więc szybko pobiegłem się przebrać i ruszyłem w stronę wyjścia gdzie czekała na mnie Mery.
   - To gdzie jedziemy?- Zapytałem niepewnie jak już wsiedliśmy do samochodu.
   - Na pewno chcesz ze mną jechać? Bo to nie będzie przyjacielska ani miła wizyta -powiedziała spokojnie blondynka.
   - Na pewno. To gdzie w końcu jedziemy?
   - Do Ostrołęki- odpowiedziała spokojnie rozgrywająca.
   - Nie ma problemu- odpowiedziałem i obrałem drogę na to miejsce.
   Przez cały czas dziewczyna patrzyła przez boczne okno. Od czasu do czasu widziałem jak pojedyncze łzy spływały po jej policzku. Nie miałem pojęcia czemu akurat chce jechać do Ostrołęki... Kiedy tylko przekroczyliśmy granice docelowego miasta dziewczyna kierowała mnie gdzie mam jechać. Oczywiście nie znałem miasta więc pilot był mi bardzo potrzebny, a zwłaszcza, że nie czytałem w jej myślach.
   Kiedy skierowała mnie na mały parking nie wiedziałem gdzie jesteśmy. Domyśliłem się, że to cmentarz po tym, że było pełno ludzi ubranych na czarno. W sumie ona też miała ubrany czarne spodnie i czarną koszulkę...
   - Jak nie chcesz to nie musisz iść, za chwilę przyjdę- powiedziała, kiedy zacząłem razem z nią wysiadać z samochodu.
   Nawet nie zdążyłem nic powiedzieć, bo dziewczyny już nie było. Dostrzegłem ją przy kwiatach jak kupuje białe róże. Kiedy tylko zapłaciła poszła, a raczej prawie pobiegła w stronę bramy cmentarnej. Poszedłem za nią. Niestety zgubiłem ją z pola widzenia. Przemierzałem alejki cmentarne.
Już chciałem zrezygnowany wrócić do samochodu, ale ją zobaczyłem. Siedziała na kolanach przy jednym z grobów. Zobaczyłem na niej marmurową piłkę do siatkówki. To musiał być grób jej chrzestnego. Podszedłem bliżej i usłyszałem jej głos.
   - I co ja teraz mam zrobić? Boję się. O wszystko. Przeraża mnie moja bezsilność i uczucie do niego. Boję się, że nie dam sobie z tym wszystkim rady... To znowu się powtarza... Arek błagam... Daj mi jakiś znak co mam robić, bo nie daje rady.... Nawet nie wiesz jak mi cię brakuje...- przerwała i zobaczyłem jak po policzkach płyną jej łzy.- Zawsze będę Cię kochać, bez względu czy jesteś czy nie- dokończyła i odłożyła kwiaty na grób.
   Podszedłem do niej i przytuliłem ją. Dziewczyna zaczęła płakać jeszcze bardziej.
   - Jutro minie już dziesięć lat...- wyszeptała ledwo słyszalnie.- Tak długo już go nie ma... Jak ja tak długo wytrzymałam...
   - To oznacza tylko tyle, że jesteś silną osobą- odpowiedziałem spokojnie.
   Nie mam pojęcia ile tak staliśmy. Odeszliśmy od grobu dopiero jak zaczęło się ściemniać. Do połowy drogi milczeliśmy, a potem odezwał się telefon Mery. Dziewczyna spojrzała na niego i bezgłośnie zaklęła...
   - Co się stało?- Zapytałem zatrzymując się na światłach.
   - Pola zostaje u Mariusza, a ja nie mam klucza- odpowiedziała zrezygnowana.
   - To możesz przecież zostać u mnie.
   - Nico...
   - Nie ma Nico... Zostajesz i już. Nie chcę słyszeć słowa sprzeciwu- powiedziałem spokojnie.
   Kiedy tylko dojechaliśmy do Bełchatowa zaprosiłem blondynkę do siebie.

   (Mariusz)
   Kiedy zostałem wyzwany przez Marysie, namówiłem Polę by przyszła. Powiedziała, że się postara przyjść. Przez to, że mi się nudziło , to nie zgadnięcie, ale ja zacząłem sprzątać w mieszkaniu. Na serio na łeb, chyba mi odwala. Za długo chyba przebywam z Polą. No ale jak tu z nią nie przebywać. No... Potem spakowałem się i byłem w szoku, że tak szybko poszedłem na trening i że jestem na czas. Ale na serio. Co ta dziewczyna ze mną robi. Po prostu nie wierze. Winiar z Szamponem robili sobie ze mnie jaja, no ale to normalne... Oni nawet z samych siebie się śmieją i z kim ja żyje? Więc może odpowiedź sami ustalcie, bo może ja zostawię swoją dla siebie. Więc posiedziałem sobie chwile z chłopakami, no dobra trochę dłużej niż trochę. Kiedy wędrowałem w stronę hali, obok mnie przeleciała Maryś, chwile później Nico, a potem zobaczyłem Polcie. Od razu poszedłem do niej.
   -Pola, wiesz może co się dzieje z Maryś?
   -Nie... nie wiem... Ale żałuję, że ich tak zostawiliśmy... Nie chce stracić Maryś, jest jedyną dla mnie bliską osobą. To ona wie o mnie wszystko, nawet lepiej niż ja sama o sobie.- po jej policzku spłynęła łza. Bez zastanowienia przyciągnąłem ją do siebie.
   -Pola... Nie stracisz jej, zobaczysz, przejdzie jej... Chodź, pójdziesz się przebrać, zagrasz z nami, co?
   -Nie wiem czy powinnam...
   -Nie wiesz? No to ja wiem...
   Chwyciłem ją na ręce i zaniosłem do szatni.
   -Masz 10 minut na przebranie, bo inaczej ja to zrobi i wiesz, że jestem gotowy to zrobić.
   -Jesteś zboczony!- krzyknęła.
   -Nie, tylko przyspieszam twoje ruchy.- puściłem jej buziaczka i wyszedłem.
   Po 10 minutach (równych, bo mierzyłem stoperem) wszedłem do środka. Pola ubierała buty.
   -No zuch dziewczyna.- pocałowałem ją w policzek i wziąłem na ręce.
   -Co Ty robisz?
   -No niosę moją kobietę, a co nie mogę?
   -No wiesz... Mam nogi...
   -Oj wiem, że masz nóżki i to bardzo ładne, ale i tak wolę Cię nosić...
   -I powiedz mi... Ale tak szczerze...
   -Jeśli znam odpowiedź, to zawsze...
   -Po kim jesteś taki głupi?
   -No wiesz będziesz miała szanse się przekonać za tydzień w niedziele...
   -Poczekaj, że co?!
   -To co słyszysz...
   Chyba ją zamurowało, albo przyswaja tą informację teraz. Kiedy szedłem tak z Polą w ciszy, obok nas przebiegł Marechal. Ten chyba dzisiaj pobije jakiekolwiek rekordy w bieganiu.
   Wszedłem na sale, bo Pola poprosiła, że musi iść po wodę, bo zapomniała. Stanąłem obok chłopaków.
   - A kto zagra za Nico?-zapytał trener
   - Ja zagram za niego.- powiedziała nie wiadomo skąd Pola... Ta ma wyczucie czasu  jak zawsze.
   - No dobrze, ale tylko ten jeden raz- odpowiedział Blain.
   Ten jak to usłyszał to poleciał tak szybko, że nie wiem do czego to porównać. Nie no... Serio dzisiaj powinien iść biegać na czas. I wcale bym się nie zdziwił, jak by wygrał złoto i pobił rekord świata. Więc po czym ustawiliśmy się i zaczęliśmy grać.

   (Pola)
   Mam do siebie żal za to... No i to bardzo... Jeśli przez moją głupotę spieprzę to wszystko to chyba sobie tego nie wybaczę. Po tym jak mi Mariusz powiedział o tej niedzieli to mnie tak zatkało, że jedynie co mi przyszło na myśl to woda. Najgłupsza wymówka jaką wymyśliłam kiedykolwiek... Więc kiedy dotarło do mnie to co miało dotrzeć, to zaczęłam panikować. Ale na tyle że moje nogi od razu skierowały na hale. Tak jak za dawnych czasów no i teraz. Kiedy weszłam usłyszałam trenera:
   - A kto zagra za Nico?
   - Ja zagram za niego.- powiedziałam bez namysłu.
   - No dobrze, ale tylko ten jeden raz- odpowiedział Blain, ale było widać, że mu się nie podoba ten pomysł.
   Więc zaczęłam się rozgrzewać, a te jełopy się na mnie patrzyły. Biegałam tak sobie jakiś czas, nawet nie wiem ile, do puki nie wpadłam na jakiś nie zlikwidowany obiekt. Po czym spojrzałam w górę i zobaczyłam Szampona. Po jego oczach było widać, że ma do mnie sprawę i to bardzo ważną...
   -Mamy do pogadania...
   -Dzisiaj z debilami nie rozmawiam.
   -Wiem, ale ze mną możesz...
   -Ty też się w to włączasz...
   -No wiesz co... Tak dzisiaj nie rozmawiamy...
   Chwycił mnie debil i przerzucił przez bark.
   -Szampon jełopie saksoński!!!! Puść mnie do kurwy jędzy...
   -Eee.. Hamuj się tu są dzieci...
   -W końcu się przyznałeś, ile trzeba było czekać...
   -Ja mówiłem o moim synu...
   -Ale i tak jesteś dzieckiem...
   -No i se mogę być...
   -No i se bądź... Ale mnie postaw...
   -Nie, bo musimy pogadać...
   -Ale mówiłem, że z debilami dzisiaj nie gadam...
   -Ale ja jestem wyjątkiem...
   -Tak, Ty jesteś dzieckiem debili...
   -Wiesz co...
   -Wiem, że jestem, mądrzejsza... Możesz mnie puścić...
   -Ale i tak rozmowa Ciebie nie minie...
   -No dobra...
   -No to jesteśmy umówieni u Mariusza...
   -Ale co u mnie?- zapytał jak zwykle nie kumaty.
   -Nie interesuj się...
   -Bo kociej mordy dostaniesz, a tak na serio to dzisiaj wbijam do Was bo mamy do pogadania...
   -No dobra...
   Poszliśmy więc na boisko. Jako, że zdeklarowałam się być przyjmującą no to weszłam na przyjecie. Czy się bałam, kiedy zagrywali? Mało powiedziane... Bałam się jak cholera, że mnie zabiją zaraz tą zagrywką. Ale jak na razie bardzo dobrze mi szło. albo oni wstrzymywali rękę, ale ja zaczęłam nieźle przyjmować... Nie dobra oni wstrzymywali rękę, bo wiem, żeby mnie zabili, gdyby niewstrzymywani. Po czym sobie atakowałam. Chyba w pewnym momencie zapomniał się Uriarte i wystawił mi piłkę sytuacyjną, to wszyscy zaczęli krzyczeć, nawet Mariusz "Przebij to, przebij to". Dzięki za wiarę chłopaki... I jak skończyłam? W pięknym stylu... Normalnie środek boiska. Wszyscy patrzyli na mnie, a szczególnie mój Mariusz...
   -Zamknij buzie, bo Ci muchy wlecą.
   -Ale jak... Ty.. Ja nawet nie umiem takie coś wsadzić, to tylko jak już przy dobrych wiatrach,a Ty w sam środek i to za pierwszym razem...
   -Wiesz... Ma się ten talent... Ale wierzyć też wypada, a nie patrzeć i krzyczeć... Powinieneś wiedzieć, że gram przecież...
   -Ale to była motywacja...
   Poklepałam go po policzku.
   -Nie pogrążaj się, bo będziesz spał na kanapie...
   -Uuu... czyżby coś grubszego?
   -Pola, wstrzymaj się... Zastanów się czy chcesz by dzieci otrzymały takie geny po kimś takim jak ten...
   -No wiesz...
   -Wiesz, ale kogo mają odziedziczyć... O nie, nie, nie... Pas cnoty po ślubie... Nie ma tak dobrze...
   Na co wybuchli śmiechem. Rozegraliśmy jeszcze z 5 setów i 4 tie-breaki. Oni na serio nie mają co robić. Więc kiedy skończyliśmy to ja po rozciąganiu (na którym leżałam, bo nie mogłam złapać oddechu) poszłam (na czworaka) do szatni. Potem się jakoś ubrałam i próbowałam złapać oddech. Wstałam i skierowałam się do wyjścia. W drzwiach spotkałam małego Arka.
   -Cześć Młody, co jest?
   -Tata z mamą musieli gdzieś pojechać i podobno Ty z wujkiem Mariuszem się mną zajmiecie...
   -Czyli to była ta sprawa.- powiedziałam sobie pod nosem.
   -Co ciociu mówiłaś?
   -Nic... Masz rzeczy?
   -Tutaj...- pokazał plecak leżący przy krześle.
   -No to co? Zwijamy się...
   -A nie czekamy na wujka?
   -Mam klucze do jego domu, więc możemy się przejść, bo za nim wujek ruszy swoje cztery litery to szybciej dojdziemy.
   -Skoro tak, to jasne...
   Więc kiedy zawitaliśmy w mieszkaniu księcia i co tam zobaczyło ścięło mnie z nóg i to dosłownie...

*********************************************************************************
Witamy w 18!
W końcu udało mi się znaleźć trochę czasu i wstawić rozdział. 
No niestety dużo czasu nie mam, treningi, szkoła... Masakra...
Ale wracając... Jak się podoba rozdział?
Jak miła rok szkolny?
Jak myślicie,co się tam wydarzyło?
Co zaskoczyło Polcie?
Więc piszcie w komentarzach...
Pozdrawiają i całują w policzek Zuśka&Tośka

niedziela, 2 października 2016

17

(Pola)
Siedzieliśmy z Mariuszem i oglądaliśmy trudne Sprawy. Coś jednak nie dawało nam spokoju. Jakbyśmy o czymś zapomnieli.
-Pola...-zaczął Mariusz.
-Mam wrażenie, że o czymś zapomnieliśmy...- stwierdziłam od razu, by nie wybił mnie z tropu.
-Czyli nie tylko mi się to zdaje...
Siedzieliśmy przez chwile i krzyknęliśmy razem:
-Cholera jasna, nasze francuskie gołąbeczki!
Kiedy to powiedzieliśmy zaczęliśmy lecieć do naszych butów, które ubieraliśmy w biegu. Spędzili ze sobą dobre 5h. Mam nadzieję, że się nie pozabijali. Coś czuję, że dzisiaj będę mieć przejebane... Przepraszam za takie brzydkie słowo, ale nie wiem jak to inaczej ująć i prawdziwie... I jeśli jest to sorry, ale ja polonistą nie jestem. Podjechaliśmy pod hale i ruszyliśmy do gabinetu Tomka, gdzie miał być ten wspaniały obiad naszych gołąbeczków. Spojrzałam na Mariusza.
-Ej, a może zostawimy ich jeszcze trochę, przyjdziemy w nocy, jak będa spać...
-Pola...
-No co?! Tak sobie myślę, wiesz... Ja lubię nawet swoje życie...
-Kochanie, nie denerwuj się. Chyba tak źle nie będzie... Zobaczysz...
-A jak będzie?
-To Ciebie obronie...
-Dzięki... Papa, piękny świecie...- powiedziałam, a Mariusz mnie zmierzył.- No co?! Źle mówię...
-Dzięki za wiarę...
-Zawsze do usług...
Prze kluczyłam drzwi i delikatnie je uchyliłam. Było coś cicho, aż nawet za cicho. Więc wchodzimy głębiej, a tam co? Nasze gołąbeczki śpią do siebie przytulone. Więc ja jak to ja, zrobiłam im zdjęcie i chciałam je porozsyłać do innych i w ogóle na snapa wstawić, a tu głos Maryś.
-Spróbuj to tylko gdzieś wysłać, a ja urwę Ci łeb.
Po tym jak to usłyszałam, to upadł mi telefon. Spokojnie nic mi się z nim nie stało. Przeżył tyle upadków i tyle razy utopił mi się... Że szkoda liczyć... Podniosłam go i na szczęście zdjęcie się zapisało. Po czym zaczęłam się powoli wycofywać z Mariuszem do tyłu, co ja gadam, ja się wycofywałam...
-To ten... My będziemy się zbierać, co nie Mariusz?- Wlepiłam w niego błagalny wzrok.
-Chyba też tak uważam.
Czemu zmienił zdanie? Hm... Może zobaczył moją minę i zmienił zdanie? Ta... Jasne... A tak serio to zobaczył miny Maryś i Nico. Wiecie mord w oczach. No to zaczęliśmy się wycofywać. Żeby po tym wziąć nogi w zapas i wiać przed siebie. Uciekaliśmy szybciej niż  zagrywki Szampona po 120 km/h.  Więc wlecieliśmy do domu Mariusza i zamknęliśmy drzwi, po czym później dobijała się ta dwójka.
-Pola, masz mi w tej chwili otworzyć drzwi... Liczę do 10 i mają być otwarte, albo wszystkie twoje rzeczy łącznie z pamiętnikami i innymi twoimi gaciami będą leżeć za oknem!
-Mariusz! I co ja mam zrobić?!
-1... 2... 3...
-Myślę, że powinnaś otworzyć...
-5... 6... 7...
Zastanowiłam się chwile i no co?! No musiałam jej otworzyć, bo wiedziałam, że jest do tego zdolna. I nie zdążyłam dobrze otworzyć, a ta już wleciała z jakiś butem (chyba Nico, albo jej szpilką, nie widziałam więc nie jestem w stanie dokładnie stwierdzić) i walnęła mi w rękę.
-Aua... Za co?!
-Za twoją głupotę! Co Ty masz w tej mózgownicy?!
No i się zaczęło... O czym ja myślę, gdzie ja mam głowę (wiecie ona nadal jest w tym samym miejscu czyli na głowie). Kiedy się skończyło, była cała czerwona na twarzy, wiecie ze złości. Ale jakby się ją obrócić to do góry nogami to jak flaga Polski.
-Pola, czy Ty mnie słuchasz?
-Jak zawsze...- dobra serio to nie słuchałam.
-Dobra, idziemy...
-Tak jest Kapitanie- zasalutowałam i wyszłam, a dokładnie to bardzo szybkim krokiem.
Dotarłam do mieszkania i poleciałam do kuchni. Nastawiłam wodę na kawę. Może uda mi się udobruchać ją i kawałkiem ciasta jej ulubionego. Błagam, niech to pomoże.
(Mariusz)
Po szybkiej ucieczce do mojego mieszkania, Maryś zrobiła wykład Poli o jej zachowaniu, a Nico? Nico stał jakiś przybity. Niby wesoły, ale z drugiej jednak przygaszony. Kiedy Maryś skończyła swój bardzo ciekawy monolog, którego uważnie słuchałem (nie...), dziewczyny wyszły. Zaprosiłem Marechala do siebie na kawę, bo chyba biedny chciał pogadać. Zerknąłem przez okno to zobaczyłem jak Pola zapieprza przed siebie, normalnie mogłaby wziąć udział w zawodach chodzenia. Uśmiechnąłem się i wróciłem do robinia kawy. Po czym zacząłem rozmowę.
-Nico, co jest?
-A nic... Wyjaśniliśmy sobie wszystko...
-Czyli co mam przez to rozumieć?
-No, że z Mery doszliśmy do porozumienia i znowu jest tak jak wcześniej...
-A mógłbyś dokładniej?
-Jesteśmy przyjaciółmi... A co Ty myślałeś?
-Nie chcesz wiedzieć o czym myślę...
-Szczerze no tak... Lepiej nie...
Po czym rozmawialiśmy już na luźniejsze tematy. Po czym się pozbierał i poszedł do siebie. Ja zadzwoniłem do Poli, czy przeżyła zamach. Ja nadal twierdzę, że przesadza.
-Halo?- Usłyszałem jej głos.
-A sprawdzam, czy moja dziewczyna żyje...
-Dzięki za wsparcie... A co chciałeś tak na serio?
-No na serio chciałem się spytać, czy żyjesz...
-Wiesz co... Jeszcze żyje... Ale serio mi się nudzi...
-To czemu nic nie zrobisz? Obejrzysz filmu czy coś w tv...
-Bo Maryś ogląda, a ja się boję odezwać...
Jak to usłyszałem to nie wytrzymałem i się zaśmiałem.
-To nie jest śmieszne!- Powiedziała do mnie, a ja próbowałem się uspokoić, ale mi nie wychodziło.- Jak się ogarniesz to zadzwoń.
-Nie, czekaj... Już jestem spokojny. A co robisz wieczorem?
-Omijam Marysie, żebym uszła z życiem, a czemu?
-To może przyjedziecie do nas na trening i pogracie z nami, co?
-Poczekaj spytam Maryś... Albo wiesz co... Sam ją zapytaj...
Po czym usłyszałem głos Marysi.
(Mery)
Siedzieliśmy i gadaliśmy z Nico. Nie powiem, było nawet ok, ale zatłukę jak spotkam... No w sumie, to zaczęliśmy sobie wszystko wyjaśniać... Nie była to łatwa rozmowa, a zwłaszcza z mojej strony... Musiałam mu tłumaczyć coś czego sama nie rozumiałam... To było jakby czteroletnie dziecko tłumaczyło dziewięcioletniemu czemu trawa jest zielona, a ani jedno, ani drugie nie wiedziało czemu tak jest... Czyli jednym słowem, kobieta nie pewna swoich uczuć ma je wytłumaczyć facetowi... No ludzie! Za co?! Ja wiem, byłam głupia i nadal jest, ale bez przesady...
No ale wyjaśniliśmy sobie wszystko i było git, tylko, że minęły trzy godziny a ich nie było... Niestety moja senność dała mi się we znaki, bo zaczęłam ziewać. Oczywiście, Nico, jak to Nico odrazu wiedział, że coś nie gra.
- Jesteś zmęczona?- Zapytał przejęty przyjmujący.
- Spoko... Po prostu...
- Po prostu?
- Nie sypiam najlepiej ostatniej i to wszystko...
- To może się kimniemy? Bo raczej wątpię, że nas szybko wypuszczą...- powiedział spokojnie Francuz.
No w sumie co mi szkodziło... Może w końcu trochę pośpię... Spuściłam głowę i pokiwałam nią, że się zgadzam.
Przyjmujący położył na dywanie koc i ułożyliśmy się na nim wygodnie. Przytuliłam się do Nico i momentalnie odpłynęłam. Przy tej drzemce nie męczyły mnie żadne koszmary, spałam spokojnie, jak nigdy dotąd...
Obudziłam się kiedy usłyszałam jak ktoś wchodzi. Stwierdziłam, że nie będę otwierać oczu, po głosie poznałam, że to Polcia i Mario. Wiedziałam, że Polcia, jak to Polcia, pewnie zrobi nam zdjęcie. Kiedy tylko usłyszałam cichy sygnał, że zdjęcie zostało zrobione dałam o sobie znać.
-Spróbuj to tylko gdzieś wysłać, a ja urwę Ci łeb- powiedziałam spokojnie i podniosłam się do pozycji siedzącej a następnie wstałam.
Poli aż upadł telefon. Miałam nadzieję, że zdjęcie nie zdążyło się zapisać. Spojrzałam na nią z żądzą mordu w oczach. Naprawdę, moim szczerym pragnieniem było ją ukatrupić. No niby se wszystko wyjaśniliśmy, ale mimo wszystko byłam na nią wściekła, bo bez ich pomocy też by doszło do tej rozmowy...
-To ten... My będziemy się zbierać, co nie Mariusz?- Powiedziała Polcia wlepiając wzrok w Marcyniaka i wycofując się.
-Chyba też tak uważam- odparł Marcyniak i spieprzyli z pomieszczenia z szybkością zagrywki Wlazłego.
Spojrzałam na Nico i oboje wybuchnęliśmy śmiechem.
- Dobra, nie wiem jak ty, ale ja idę się rozprawić z Polcią.
- No przydałoby się...- odparł ze śmiechem przyjmujący.
Więc wyszliśmy za nimi, o dziwo dałam radę dojść na tych szpilkach do domu Maria. Kiedy tylko znaleźliśmy się pod drzwiami zaczęliśmy "pukać" w nie. Zero odzewu.
-Pola, masz mi w tej chwili otworzyć drzwi... Liczę do 10 i mają być otwarte, albo wszystkie twoje rzeczy łącznie z pamiętnikami i innymi twoimi gaciami będą leżeć za oknem!- Krzyknęłam mocno wnerwiona. Nic... Więc zaczęłam liczyć.-1... 2... 3...- nadal cisza i nic.-5... 6... 7...- w końcu drzwi się otworzyły, a ja tam wparowałam i walnęłam ją butem w rękę.
-Aua... Za co?!
-Za twoją głupotę! Co Ty masz w tej mózgownicy?! Czy ty w ogóle myślisz?! Bo ja mam wrażenie, że nie!- Zaczęłam się na nią drzeć a ta co? Myślami w ogóle gdzie indziej!- Pola, czy ty mnie w ogóle słuchasz?!
-Jak zawsze...- odpowiedziała spokojnie. Nie no, ręce opadają...
-Dobra, idziemy...
-Tak jest Kapitanie- zasalutowała i poszłyśmy do domu.
Byłam zdziwiona, że umiem tak szybko chodzić w szpilkach. Kiedy tylko weszłyśmy do mieszkania poszłam do swojego pokoju i przebrałam się w dresy, a szpilki zakopałam głęboko w szafie (oby ich nie znalazła) po czym rozłożyłam się na kanapie i włączyłam pierwszy lepszy film. Padło na Piratów z Karaibów: Na Nieznanych Wodach. Uwielbiam ten film. Może chociaż trochę się uspokoję... Miejmy taką nadzieję...
Wracając, Pola zniknęłam w kuchni i nawet mi to trochę odpowiadało, bo miałam szczerą ochotę ją ukatrupić... Miała by poważny problem, bo miałaby wielki problem... Więc, po chwili wróciła z kawą i kawałkiem ciasta, mojego ulubionego. Myślała, że to coś pomoże, ale się myliła, po tej akcji jak zamknęła nas w gabinecie Tomka, kawa i kawałek ciastka mi nie pomogą. Najchętniej to bym teraz poszła na sale i zagrała najcięższy mecz jaki się da, chociaż nie wiem, czy nawet taki wysiłek mi pomoże...
No dobra, siedziałam i oglądałam film, kiedy temu przeszczepowi zadzwonił telefon. Z rozmowy wnioskowałam, że to Mario...
-To może przyjedziecie do nas na trening i pogracie z nami, co?- Usłyszałam cichy głos środkowego.
-Poczekaj spytam Maryś- powiedziała spokojnie moja współlokatorka. Pokazałam jej, że ma mi podać telefon.- Albo wiesz co... Sam ją zapytaj...- Po tych słowach wydarłam się na Marcyniaka.
(Nico)
No nie powiem, byłem lekko wściekły za tę akcję, ale też wdzięczny bo w końcu sobie to wszystko wyjaśniliśmy, ale... Właśnie, zawsze to ale... Jesteśmy nadal przyjaciółmi... Nadal... Niby wszystko jest ok, rozmawiamy jak dawniej, ale jest taka jakby... No kurde, jak to nazwać... Jakby alla bariera... Niby wszystko jest jak dawniej, jakby nic się nie stało, ale cisza już nie jest tak samo miła, teraz ciąży i z każdą sekundą staje się coraz bardziej nie do wytrzymania...
No potem na chwilę się kimnęliśmy, a następnie przyszli Ci, którzy to wszystko wymyślili. Oczywiście kiedy tylko się wycofali poszliśmy z Mery pod mieszkanie środkowego. No cóż... W życiu bym nie pomyślał, że można kogoś tak ochrzanić jak zrobiła to Mery... Co jak co, ale cięty języczek to ona ma. No fakt, musiałem się powstrzymywać od śmiechu jak robiła kazanie Polci na temat gdzie ona ma głowę i czy w ogóle myśli. Po skończonym wykładzie zabrała niedoszłą zakonnice do domu.
- Napijesz się kawy?- Zaproponował mi właściciel mieszkania.
- W sumie, czemu nie- odpowiedziałem i weszliśmy do środka.
Usadowiliśmy się w salonie, po czym Mario poszedł do kuchni. Niedługo potem wrócił z dwoma kubkami parującego napoju. Wpatrzyłem się ślepo w kubek...
-Nico, co jest?- Zagaił w pewnej chwili Mario.
-A nic... Wyjaśniliśmy sobie wszystko...- odpowiedziałem spokojnie.
-Czyli co mam przez to rozumieć?
-No, że z Mery doszliśmy do porozumienia i znowu jest tak jak wcześniej...
-A mógłbyś dokładniej?
-Jesteśmy przyjaciółmi... A co Ty myślałeś?- Zapytałem zdziwiony.
-Nie chcesz wiedzieć o czym myślę...- powiedział ze śmiechem.
-Szczerze to tak... Lepiej nie...- przyznałem ze śmiechem.
Potem rozmowa była odnośnie sezonu i tego jak się zapowiada. No wiecie, pierwsze mecze, jak to ogólnie i będzie i takie tam...
Posiedziałem jeszcze chwilę u środkowego i zacząłem się zbierać do domu. Kiedy tylko tam przyszedłem moje pierwsze kroki skierowałem do łazienki, żeby wziąć zimny prysznic. Kiedy tylko wyszedłem do salonu spojrzałem na telefon. Kurde... 10 niedobranych połączeń... A od kogo? Oczywiście, że od Kevina...
Usiadłem na kanapie i oddzwoniłem do niego. Teraz oczywiście on nie odbierał. Do niego dodzwonić się to gorzej niż do prezydenta... Masakra jakaś...
Spojrzałem na szafkę koło TV i zobaczyłem karteczkę. Podszedłem i wziąłem ją do ręki. Trzy numery, a koło nich trzy imiona. Zadzwonić...? Może jeszcze nie... Niby wszystko się ułożyło...
O ludzie... Już 15:30? Trzeba by iść powoli na trening. Więc spakowałem się i stwierdziłem, że pójdę na piechtaka.
Więc tak zrobiłem, a kiedy już przyszedłem na trening, przebrałem się i wszedłem na hale. Zobaczyłem chyba najpiękniejszy widok jaki kiedykolwiek ujrzałem na oczy...

******************************************************************************************************************

Hejka! 
Z góry przepraszamy za to jednodniowe opóźnienie...
Wiecie, ja wczoraj byłam na imprezie a Tośka nie ma neta, więc...
Jak wam się podoba? Co myślicie?
Co zobaczył Nico jak wszedł na halę?
Piszcie a my widzimy się (mam nadzieję) w sobotę ;)
Całują (w policzek XD) Tośka&Zuśka ;***