Obudziłam się wtulona w Francuza. Pierwszy raz tak się czułam. Naprawdę szczęśliwa, jak nigdy od ponad siedemnastu lat... Uśmiechnęłam się widząc jak przyjmujący słodko śpi. Nie chciałam go budzić więc z trudem wyplątałam się z jego objęć, ubrałam najważniejsze części mojej garderoby na które narzuciłam koszule Nico.
W takim oto stroju udałam się do kuchni. Nastawiłam wode na kawę i włączyłam radio.
Dzień Dobry Bardzo, W Radiu ZET
Kochani witamy was bardzo serdecznie w "Dzień dobry bardzo w Radio ZET"!
Dzisiaj mamy piękny, wrześniowy dzień.
Więc serwujemy wam po tej godzienie 9 najlepsze przeboje!
Na początek piosenka, która dla wielu jest prawdą.
Belinda Carlisle - Heaven Is A Place On Earth.
Po tych słowach rozległy się pierwsze dźwięki tej wspaniałej piosenki. Uwielbiałam ją, ale nie za często ją śpiewałam, bo tewierdziam, że życie ma Ziemi to piekło, ale teraz... Właśnie teraz... Co zrobić z tym faktem...?Zapomniałam, o czym myślałam, kiedy przyszedł drugi refren. Oddałam się muzyce i zaczęłam tańczyć śpiewając i kszątając się po kuchni w bliżej nieokreślonym mi celu, to znaczy miałam zrobić kawę, ale teoretycznie...
Więc kiedy tak się dobrze bawiłam, poczułam jak ktoś mnie obserwuje. Odwróciłam się i zobaczyłam bruneta opartego o futrynę drzwi w samych spodniach. Stał tam i uśmiechał się tak promniennie jak wtedy, kiedy zgodziłam się pójść z nim na tą kawę...
- Długo tu stoisz?
- Od jakiejś minuty- odpowiedział nadal się uśmiechając.
- Przepraszam, że musiałeś widzieć ten popis wokalny i taneczny- powiedziałam i czułam jak się rumienię i to tak, że burak to przy tym pikuś, pan Pikuś...
- Nie masz za co przepraszać, masz piękny głos- odparł i podszedł do mnie bliżej łapiąc mnie w tali.- A dodając do tego tą wspaniałą kreację... Oczu nie mogłem oderwać- wymruczał, a ja znowu zrobiłam się czerwona.
Podniosłam swój wzrok na Francuza. To byłaby taka piękna chwila, ale przerwał nam ją czajnik. Oboje zaczęliśmy się śmiać. Nico poszedł zalać kawę, a ja poszłam jeszcze się rozejrzeć po domu. Nurtował mnie ten pokój gościnny, w którym nigdy nie byłam.
Oczywiście ciekawość zwyciężyła i tam weszłam. Było tam ogromne łóżko i... Fortepian? Skąd on ma fortepian? Zresztą nieważne... Podeszłam do tego pięknego instrumentu i otworzyłam klapę, którą był przykryty. Wyglądał na dobry stan, ale był tylko jeden sposób by się o tym przekonać. Usiadłam na stołku i zaczęłam grać pierwszy utwór, który przyszedł mi do głowy, a było to Little Atlantic Rhapsody od Georga Nevady. Nie wiem czemu to, tak jakoś mi się to przypomniało... Byłam w szoku, że jeszcze pamiętam jak sie gra na fortepianie... Kiedy skończyłam ten utwór, ręce same zeszły na akordy od Imagine od John'a Lennona.
Przypomniało mi się to jak Arek mnie uczył to grać... Kiedy zaczęłam śpiewać nie potrafiłam się powstrzymać od łez. To była moja ukochana piosenka, bo to zawsze mi powtarzał Arczi, że jestem marzycielką, nie jedyną i mam sie tego nie wstydzić, bo jednak nie każdy umnie tak wspaniale marzyć jak ja...
Kiedy skończyłam grać zamknęłam oczy... Poczułam jak ktoś się do mnie dosiada. Wiedziałam kto to, więc nie otwierałam oczu.
- Nie wiedziałem, że grasz.
- Bo nie grała chyba z cztery lata...
- Chodziłaś do muzycznej?
- Nie, byłam i w sumie jestem samoukiem...
- Grasz jeszcze na czymś?
- Na skrzypcach, puzonie, gitarze, basie, perkusji...
- O puzon bym cię nie posądzał- powiedział ze śmiechem.
- No widzisz, a jednak- odpowiedziałam i pokazałam mu język, co wywołało u niego wybuch śmiechu.
Pierwszy raz widziałam go takiego uśmiechniętego. Tak naturalnie się śmiejącego... To był wapaniały widok, ale musiał nam go ktoś przerwać dzwokiem do drzwi...
(Nico)
Obudziłem się i odwróciłem głowę a tu... Pusto... Nie, nie, nie... Tylko znowu nie to... Wyskoczyłem z łóżka, szybko ubrałem dolną część mojej garderoby i wyszedłem z sypialni. Usłyszałem jak ktoś krząta się po kuchni. Podeszłem tam i oparłem się o futrynę w drzwiach. A kogo tam zobaczyłem? No Maryś, moją kochaną. No dobra, może jeszcze nie tak do końca moją...
Ale wracając, dziewczyna "chodziła" po kuchni i śpiewała. Boziu jaki ona ma cudnu głos... A w co była ubrana? No w moją koszulę... Ale nie powiem, świetnie w niej wyglądała... Normalnie, aż zabrakło mi słów jak ją zobaczyłem... Więc to co się stało to nie był tylko pięknym sen, to była rzeczywistość...
Dziewczyna odwróciła się w moją stronę i zastygła z czymś alla uśmiech i zaskoczenie na twarzy.
- Długo tu stoisz?- Zapytała zdezorientowana.
- Od jakiejś minuty- odpowiedziałem chyba trochę bardziej rozanielonym głosem niż bym chciał...
- Przepraszam, że musiałeś widzieć ten popis wokalny i tanecznym- powiedziała i zobaczyłem jak robi się czerwona.
- Nie masz za co przepraszać, masz piękny głos- odparłem i podszedłem do niej bliżej łapiąc blond rozgrywającą w tali.- A dodając do tego tą wspaniałą kreację... Oczu nie mogłem oderwać- wymruczałem a ona znowu zrobiła się czerwona. Nie powiem, ślicznie wyglądała z tym rumieńcem.
Już chciałem ją pocałować, ale przeszkodził nam czajnik! Oboje wybuchliśmy śmiechem, a ja poszedłem zalać kawę. Kiedy tylko to zrobiłem to tego Maleństwa nigdzie nie było. Nagle usłyszałem jak ktoś gra na fortepianie. No nie wierzę...
Poszedłem do gościnnego i kogo tam zobaczyłem? No Mery... Akurat śpiewała Imagine. Nie dość, że ma piękny głos to jeszcze pięknie gra... Kiedy skończyła usiadłem koło niej. Dowiedziałem się, że gra jeszcze na skrzypcach, puzonie, gitarze, basie i perkusji, do tego jest samoukiem, no podziwiam...
Kolejna wspaniała chwila przerwana, tym razem przez dzwonek do drzwi... Tylko westchnąłem i poszedłem je otworzyć... Osoba, którą tam zobaczyłem sprawiła, że coś we mnie zadrżało.
- Cześć, nie wpuścisz mnie do środka?- Zapytała dziewczyna z nosidełkiem w ręce.
- Cześć, czego chcesz?- Zapytałem oschłym tonem, mimo że coś we mnie pękło.
- A czemu mówisz takim tonem, skarbie?
- Z tego co mi wiadomo nie jesteśmy razem...- powiedziałem przez zaciśnięte zęby, bo lepszego momentu sobie nie mogła wybrać.
- Ale jeszcze możemy być...
- Nie, nie możemy- przerwałem jej stanowczo.- Po co przyszłaś?
- Myślałam, że inaczej mnie przyjmiesz...
- Nie po tym co mi zrobiłaś.
- Nico przepraszam...
- Posłuchaj mnie Vanessa... To jest zamknięty etap w moim życiu, więc proszę cie, daj mi spokój, dobrze?- Powiedziałem to najdelikatniej i najłagodniej jak tylko mogłem.
Dziewczyna pokiwała głową i wyszła. Czego ona chciała? Nie powiem, zdziwiło mnie to, że wie gdzie mieszkam i to małe dziecko w nosidełku... Nie, ostatni raz widziałem ją jak byłem ponad trzy lata temu w Francji, a to maleństwo miało ze trzy miesiące, ono nie mogło być moje...
- Nico?- Usłyszałem głos blondynki.
- Mówiłem, że mam swoje za uszami i nie jestem święty.
- Czy to...
- Moja była, ale nie moje dziecko- po tych słowach było widać jak schodzi z niej całe napięcie.-Jeśli pozwolisz, wytłumaczę Ci to.
- Oczywiście- opowiedziała dziewczyna.
Skierowaliśmy się na kanapę i zacząłem swoją opowieść.
- Więc Vanessę poznałem jak grałem jeszcze w Cannes. To było szybkie zauroczenie i równie szybkie rozstanie... Poznałem ją po meczu, byliśmy ze sobą jakieś sześć, siedem miesięcy... Po pewnej imprezie obudziłem się a jej nie było... Tak poprostu odeszła bez słowa... Dzisiaj kiedy się obudziłem bałem się, że to się powtórzyło jak Cie nie było obok mnie... Ale na całe szczęście nie odeszłaś- powiedziałem i chwyciłem ją za rękę.
- Bałeś się, że zostawię cię po tym co się stało?
- Tak... Bałem się, że będzie tak jak z Nessą... Bo było podobnie jak wczoraj, z tym, że my wracaliśmy wtedy z imprezy...
- Nico... Ja nawet nie byłabym w stanie cię zostawić po tym co się stało- powiedziała cicho dzieczyna.
- Czemu?
- Bo pierwszy raz od siedemnastu lat byłam z kimś szczęśliwa i nie bałam się jakiegokolwiek uczucia- odpowiedziała blondynka.
Zrobiło mi się tak jakoś cieplej... Bałem się, że przesadziłem wczoraj, ale chyba nie...
- Jest jeszcze coś...- Zaczęła niepewnie.
- Mianowicie?
- Ja wiem o tobie tak dużo, a ty tylko tyle, że jestem sierotą, moi rodzice zginęli w wypadku, tak samo jak mój chrzestny...
- Mery, jeśli nie chcesz...
- Chcę- przerwała mi.- Pytanie czy ty chcesz mnie wysłuchać...
- Jasne- opowiedziałem jej pewnie.- Tylko mam jedno pytanie...
- Jakie?
- Kim jest Dominik?- Po tym zapytaniu zobaczyłem jak oczy jej się szklą.- Przepraszam, ja...
- Nic się nie stało- przerwała mi po raz kolejny.- Na to pytanie chyba nie odpowiem bez towarzystwa łez... I tak Ci chciałam o nim powiedzieć...- Odparła cicho.- Po tym jak Damian mnie zgwałcił wpadłam prawie w depresje... Zaczęłam się ciąć, nie umiałam sobie dać ze sobą rady... Miałam kilka prób samobójczych... Po ostatniej, kiedy podciełam sobie żyły lekarz mi powiedział, że to cud, że i ja i dziecko przeżyliśmy. Nie wiedziałam o co mu chodzi, ale potem zajażyłam, że musiałam zajść w ciąże...- przerwała, żeby otrzeć łzy.- Ja na początku chciałam aborcji, ale potem stwierdziłam, że dziecko nie jest niczemu winne, pozatym, jakbym chciała mieć jeszcze dzieci to mogłabym mieć problemy z donoszeniem ciąży i takimi tam... Więc potem stwierdziłam, że oddam je do adopcji, ale z każdym kolejnym USG coraz bardziej się w nim zakochiwałam, aż wkońcu doszłam do winiosku, że nie chcę, żeby przechodził przez to samo co Pola i ja, więc kiedy się urodził stwierdziłam, że się nim zaopiekuję... Nazwałam go Dominik i oczywiście wszystko ok do czasu... Kiedy SKRA grała sparing w Bełchatowie z Asseco, Krzysiek Ignaczak przysłał mi wejściówki, bo to był zamknięty mecz. No i poszłam na niego, oczywiście, uparłam się, że piechotą, bo Igła miał po mnie wyjść... Kiedy byłam pod halą spotkałam Damiana... Zaczęłam się z nim kłócić, mały się obudził i zaczął płakać. Damian się zdenerwował i...- przerwała, żeby znowu otrzeć łzy i się trochę uspokoić.- On się zdenerwował i udeżył w wózek, a on się wywrócił. Oczywiście Krzysiek widział całe zdarzenie i zadzwonił gdzie trzeba... Ale to nic nie pomogło, bo policja uznała to za nieszczęśliwy wypadek, a Dominik zginął na miejcu...
- I nic mu nie zrobili, nawet grzywny, zawiasy?- Dopytywałem z niedowierzaniem.
- Nic... Jego rodzice są prawnikami, mają wtyki wszędzie... Ale wracając... Był to dla mnie dzień, który znienawidziłam podwójnie...
- 16 września- wyszeptałem sam do siebie...
- Dokładnie- odpowiedziała cicho Mery.- Ale to nie koniec...- Spojrzałem na nią z pytajnikiem w oczach.- Po tym wpadłam w całkowitą depresję... Miałam kolejne próby samobójcze, aż wkońcu wylądowałam na oddziale psychiatrycznym ze względu na głęboką depresję... Grzebałam się z niej długi czas, ale czasem wraca... Zwłaszcza 16 września i od 11 do 18 lipca... Przez dwa pierwsze lata po śmierci małego w tym czasie lądowałam w szpitalu, ale od dwóch lat mam w miarę spokojne życie- skończyła i zapadła cisza...
- Mery- przerwałem ten niezręczny moment.- Obiecuję...
- Nico nie chcę obietnic... Chcę żebyś poprostu był- powiedziała cicho, a ja nie wiedziałem co mam powiedzieć, bo idealnie czytała mi w myślach.
- Będę- opowiedziałem i pocałowałem ją.
Było tak pięknie, ale chyba nikt nigdy nie da nam spokoju. Tym razem rozdzwonił się telefon dziewczyny. Jak się okazało dzwoniła Pola, więc musiała już jechać. Kiedy ją odwiozłem nie wiedziałem co ze sobą zrobić, więc poszedłem biegać. Kiedy wróciłem umyłem się, przebrałem i poszedłem na trening.
Oczywiście jak się okazało były też tam dziewczyny, bo nie miał kto się zająć Arkiem i Olim. Więc padło na nie.
- A wy co łobuzy małe, ciocie teraz męczycie?- Zapytałem chłopaków trochę łamanym polskim.
- Wujku przestań... Nie męczymy- opowiedział Arek.
- No nie, wcale- odgryzła się Mery.
Spojrzałem na nią i zobaczyłem na jej szyj naszyjnik, który dostała ode mnie. Nie umiałem się powtrzymać. Wziąłem blondynkę w ramiona i namiętnie pocałowałem. Miałem gdzieś, że wszyscy się na nas gapią.
- Nawet nie wiesz jak się cieszę- wyszeptałem lekko się od niej odsuwając.
- Mówiłam Ci, że zauważysz- odpowiedziała MOJA Mery i przytuliła się do mnie.
Moja Mery... MOJA MERY!!! Jak to cudnie brzmi...
(Mariusz)
Spało nam się tak dobrze, po prostu bosko. Gdyby nie jeden mały incydent...
-A Wam nie za dobrze czasami?! No patrz Paula... Co oni z naszym synem robią...
-Czego jape drzesz? No śpią se...
-Właśnie jestem w swoim domu- powiedziała... Pola??? No dobra była zaspana, ale żeby aż tak?
-Że gdzie jesteś? - zapytał Szampon, czyli chyba nie tylko ja to słyszałam...
-No w domu i chyba mogę się wyspać, tak?
-Ale powiedziałaś, że w swoim... A chce zauważyć, że jesteś u Maria...
-Że gdzie jaaa... A no fakt... No dobra w domu mojego chłopaka, pasuje?
-No lepiej...
-Mi pasowało to pierwsze...
-Mario nie odzywaj się...
-No co... Kiedyś tak będziesz mówiła...
-do tego mamy jeszcze dużo czasu...
-Eee... Ludzie koniec! Arek idziemy?
-Hy...- dopiero teraz przebudził się chłopak.- Nie... zostaje z ciocią Polą...
-Arek... Ale ciocia Pola jest zmęczona i też musi sie przygotować na uczelnie i te sprawy...
-Yyy... Tato dzisiaj sobota...
-To ciocia ma pracę...
-Szampon, ja mam pracę?
-Ona ma pracę i nic nie wiem...
-Mariusz ale ja nie mam...
-No ja myślę...
-Ale miałbyś problem, gdybym miała?
-No wiesz, ja nie chce byś zarabiała, bo to facet ma utrzymywać rodzinę...
-O nie mój drogi... O mnie decydować nie będziesz... Nie będziesz mnie utrzymywał! To moja sprawa czy pracuję, czy nie... Moja sprawa...
-Nie kochanie, to też moja...
-Czy Ty do jasnej chol... No... Nie potrafisz zrozumieć, że nie będziesz mnie utrzymywał!
Po czym wstała i wyszła z sypialni.
-Yyy... To my bedziemy się chyba zwijać... Arek...
-Już idę tato...
No Mariusz to teraz masz przejebane. Super... Wstałem i poszedłem do kuchni, gdzie siedziała na parapecie i piła MLEKO?! What?! czyli musze się dużo o niej nauczyć... Oj bardzo...
-Pola...
-Co?! Moze jeszcze sobie w życiu nie poradzę, tak? Może nie powinam siedziec na parapecie, bo spadne...
-Kochanie, proszę nie nakręcaj się... Źle to ująłem, przepraszam... Tak, to jest twoje życie i nie powinienem się za bardzo mieszać, tylko chciałbym być chociaż częścią niego...
Po czym spuściłem głowę. Czekałem na jej reakcje, no i nie musiałem długo czekać, bo już po chwili poczułem jej dłoń na moim policzku.
-Mariusz... Przepraszam, nie powinam tak wybuchać... Wiem, że chcesz dla mnie dobrze, ale ja nie potrafię się do tego jeszcze przyzwyczaić... Wyszłam z bidula, gdzie nauczyłam się radzić samemu... Teraz pojawiłeś się Ty i jest mi trudno się odzwyczaić, że mam kogoś, ze komuś zależę i że jest przy mnie... trudno jest mi ufać, ale wiem, że Ciebie kocham nad życie... i nie potrafiłabym przestać... Mariusz, musisz dać mi czas, bym mogła się nauczyć żyć z kimś... Dasz mi czas? Jesli nie to zrozumiem...
-Pola, dam Ci tyle ile chcesz bo Ciebie kocham i chce Ci pomagać.
-Dziękuję, że jesteś...
-I będę.
Po czym ją pocałowałem. No ale nie nacieszyliśmy się sobą długo, bo po chwili już było słychać, no kogo? No Szamona...
-Ooo... Jakie to słodkie, aż się wruszyłam... Ale serio teraz... Arek się pyta, czy może zostać z Wami jeszcze trochę...
-Mi tam nie będzie przeszkadzał, fajnie nawet się wczoraj bawiłem...- stwierdziłem zgodnie z prawdą.
-Niech zostanie, odbierzesz go na treningu wieczornym...
-Jasne... Dzięki... Młody tylko...
-Tak, tak... Mam być grzeczny, nieprzzkadzać i niewymyślać, daje słowo harcerza...
-Arek ale Ty nie jesteś harcerzem...
-Tato... Psujesz całą obietniecę...
Normalnie jak to usłyszeliśmy to czysty Szampon... Nie... Pola to się chowała za mną, by nie wybuchnąc śmiechem, ta wie, gdzie się ukryć, a ja zlewośćią wytrzymałem... Odzwięcze sie zobaczysz...
-Dobra...
-Pa tato- pomachał mu chłopczyk.
-Cześć Synu...
Po czym wyszedł razem z Paulą. Po czym Młody usiadł na krześle, a moja dziewczyna... He... jak to ładnie brzmi... Nadal nie mogę się nadziwić... Ale wracając... MOJA DZIEWCZYNA (tak nadal to zaczynam wierztyć, sorry takie życie) zapytała nas co zjemy na śniadanie, a my bez zastanowienia powiedzieliśmy, że naleśniki... Oczywiście nie obeszło się bez małych psikusów, ale to szczegół... Po czym rozdzwonił się telefon Poli. Oczywiście, że ja odebrałem, bo ona była zajęta, wiecie jadła.
-Ha...- zostało mi przerwane.
-Powiesz mi o której wrócisz, czy mam czekać pod drzwiami niewiadomi ile? Zawsze bierzesz moje klucze... Dobra, gdzie jesteś? A no tak, gdzie może być jak nie u swojego faceta... Dobra masz sie z tamtąd nie ruszać...
Po czym się rozłączyła, a ja dołączyłem ostatnią sylabę z wyrazu "Halo".
-Kto to dzwonił?-zapytała Pola.
-Maryś, jest zła i radziłabym uważać...
-To może pójdziesz na spacer z Arkiem, nie wiem na jakieś zakupy czy coś, hm... Nie chce by mały słyszał naszej sprzeczki.
-Jasne...- pocałowałem dziewczynę w czoło.- Arek idziemy do sklepu i mam nadzieje, że mi pomożesz...
-Oczywiście, a ciocia idzie z nami?
-Nie, nie idę... Posprzątam troszkę i zrobię nam obiad, co?
-A co ciociu będziesz robić?
-A co byś chciał?
-Może zapiekankę?
-Ok, to będzie zapiekanka. Lecie...
-Napisz jak skończycie rozmawiać...
-Jasne... Lecie...
(Pola)
Odprowadziłam chłopaków do drzwi, gdzie obserwowałam chłopaków jak się ubierają. Mariusz pomagał mały ubrać kurtkę. Myślałam o tym, że będzie kiedyś dobrym ojcem... Pola o czym Ty myślisz... Dobra skończ...
-Uważajcie na siebie...
-Jasne ciociu, nie musisz się martwić, zajmę się wujkiem Mario...
-Dziękuję Arek na Ciebie mogę liczyć... Obserwuj by wujek nie patrzył się za jakimś paniami...
-Masz to ciocia jak w banku...
Przybiliśmy żółwika i potem spojrzałam na Mariusza, który mnie mierzył.
-No co?
-Oglądał za jakimiś paniami? Dzięki kochanie...
-Zawsze do usług. Dobra zmykać mi...
-No dobra, jak skończycie to napisz...
-Jasne...
Po czym złożył na moich ustach przelotnego buziaka.
-Kocham Cię.
-Ja Ciebie też- odpowiedziałam i zamknęłam za nimi drzwi.
Poszłam do kuchni i poszłam zrobić sobie herbatę. Usiadłam na parapet i przyglądałam się co dzieje się za oknem. Moje rozmyślenia przerwał dzwonek do drzwi. Wstałam i poszłam otworzyć. Za nimi stała Mery. Była zła, to było widać, więc wolałam nie zaczynać rozmowy, do puki ona nie przejdzie do konkretu. Nasze nogi poniosły nas do kuchni. Maryś usiadła na krześle przy stole, a ja na swoje miejsce, czyli parapet. Czekałam aż zacznie i nie musiałam długo czekać.
-Powiesz coś może?- Zapytała tak dla zaczepki.
-Maryś a co mam mówić, hm... Wole się nie odzywać za bardzo, bo nie wiem o czym teraz myślisz... Wolałam się na chwile wycofać, byś ochłonęła, a potem próbować z Tobą rozmawiać.
-Yhm... I jak się z tym czujesz?
-Szczerze?- Na co przytkała.- Cholernie źle... Nie wiesz jakie to trudne się nie odzywać do swojej przyjaciółki... Maryś zrozum, że chciałam dobrze, ale widać nie potrzebnie się mieszałam... Chciałam pomóc, a wyszło jak zawsze... Jestem skończoną kretynką. Od dzisiaj nie będę się mieszała w twoje sprawy. Obiecuję.
-O czym Ty pieprzysz... Tak się będziesz mieszać, bo znam Ciebie, więc mi nie obiecuj to raz, a dwa nie jesteś kretynką... Tylko moją zakręconą Polą... Pola zrozum, że na Ciebie nie potrafię się gniewać, tylko kurwica mnie bierze, jak się nie odzywasz, są dni że jestem wściekła co było widać, bo zapomniałaś o nas- na co się zaśmiała.- Ale jakby patrzeć, znowu jest normalnie między mną a Nico, nawet lepiej- to ostanie próbowała powiedzieć coś cicho, ale jej nie wyszło, bo usłyszałam.
-Czekaj, że co? Nawet lepiej? O co chodzi Maryś? I ja o niczym nie wiem?
-No dobra...- powiedziała niby zrezygnowana, ale było widać, że jest inaczej. He.. Czyli Pola górą!
Blondynka opowiedziała mi wszystko co się wydarzyło tamtej nocy. Oczywiście między czasie napisałam do Marycniaka, że wulkan się już uspokoił i może wracać, na co ten, że leci, bo się stęsknił. Uwadze wcale nie odszedł mój uśmiech skierowany do telefonu.
-Pola, czy Ty mnie słuchasz?
-Co? Tak, tak...- powiedziałam, chociaż chyba zauważyła, że się wyłączyłam, bo moje myśli krążyły wokół pewnego środkowego.
-Yhm... A mi jedzie czołg i strzela... Za dobrze Cię znam... Opowiadaj co tam się dzieje między Tobą a Marcyniakiem?
-Wiesz... Dzisiaj mnie wzięły myśli, że byłby wspaniałym ojcem, kiedy zobaczyłam, jak zajmuje się Arkiem... Maryś co się ze mną dzieje...- po czym schowałam twarz w dłonie... Wicie troszkę się zawstydziłam.
-Hm... Ekspertem w tej dziedzinie nie jestem, ale myślę, że NASZA POLCIA SIĘ ZAKOCHAŁA! NASZA POLCIA SIĘ ZAKOCHAŁA!- Wydzierała tą swoje mordę, a tu wchodzi? No kuźwa, Marcyniak z małym.
-A w kim się Polcia zakochała?
Po czym miałam ochotę zabić Maryś wzrokiem, ale ona nic se z tego nie zrobiła, tylko zakryła twarz dłonią i zaczęła się śmiać cicho... Super, będę teraz musiała wszystko opowiedzieć... Dzięki Maryś, na Ciebie zawsze można liczyć...
-To może ja się już zwijam...- no najlepiej spieprzać, a mnie zostawić z tym wszystkim.
Po czym jak powiedziała, tak wstała i poszła na korytarz, a ja za nią. Wyrazami gestowym pokazałam jakie miałam intencje wokół niej, a ta nic tylko walnęła, że trzeba mi dorobić klucze z 15 i włożyć do kurtki, torb i czego tam mam, by nie brać więcej jej kluczy. Po czym wróciłam do kuchni ze spuszczoną głową i spalonym burkiem na ryjcu. Marycniak zaczął się ze mnie śmiać. Kolejny kretyn, ale nie zważałam na niego tylko wzięłam się za rozpakowywanie zakupów, bo przecież ktoś musi zrobić obiad. Kiedy układałam wszystko poczułam czyjeż wielkie łapska na moich biodrach. Wiedziałam do kogo należą, po pierwsze, jego perfumy, a po drugie jest tutaj jedynym facetem oprócz Akra (ale Arek nie mam takich dużych rączek) więc było wiadomo kto to... Ale starałam się zwracać na nie uwagi, ale kiedy zaczął całować nie po szyj to już musiałam powiedzieć mu parę rzeczy.
-Arek jest w salonie.- dobra stchórzyłam.
-No wiem, ale chyba mogę się po przytulać do mojej dziewczyny.
-No ja nie wiem czy możesz...
- Phi... jeszcze zobaczymy, kto pierwszy przyjdzie...
Po czym skradł mi buziaka i po oznajmieniu, że idzie do małego, poszedł. Ja na spokojnie skończyłam zapiekankę szykować i wstawiłam do piekarnika. Poszłam zobaczyć co robią dzieci (Mariusza jeszcze w to wliczyłam, czyli właśnie Mario i Arek), a oni co robili? Układali klocki i między czasie zerkali na mecz lecący w telewizji. Usiadłam sobie na kanapie, a chwile później obok mnie siedział Arek a po drugiej stronie Mariusz, który oczywiście zarzucił na mnie rękę, a Mały się do mnie przytulił. Siedzieliśmy tak do puki nie usłyszałam sygnału z piekarnika, że nasze jedzonko jest już gotowe, więc wstałam i wyłączyłam, po czym wzięłam talerze, szklanki i rozłożyłam wszystko. Kiedy się z tym szybko uporałam zaprosiłam chłopców do stolika by zjedli, bo za 1,5h Mariusz miał trening, a jeszcze musieliśmy się ogarnąć.
Po skończonym posiłku, wygoniła chłopaków do salonu, a ja w tym czasie posprzątałam po posiłku. Następnie poszłam do nich i zobaczyłem, że dochodzi 15.30.
-Chłopaki, co Wy na to, żeby dzisiaj pójść na pieszo?
-Szczerze to dzisiaj jest ładna pogoda, więc czemu nie... Chodź Arek, ubierzemy się i idziemy, co?
-No dobra...
Poszliśmy wszyscy na korytarz, by się ubrać i kiedy Mariusz zamknął drzwi od mieszkania ruszyliśmy w stronę hali trzymając się za ręce. Czyli norma. Nawet Arek się złapał mnie za rękę, czym była zdziwiona. Kiedy doszliśmy już na miejsce, akurat podjechał Szampon, czym stwierdził, że wyglądamy jak rodzina... Na co trochę się speszyłam, bo miałam podobne myśli, tyle że rano... Po czym Wlazły wziął młodego za rękę i poszedł z nami na hale. Z chłopakiem rozdzieliłam się na skrzyżowaniu, że w sensie ja na sale, on do szatni. Oczywiście nie obeszło się bez buziaka i dopiero wtedy poszedł. Poszłam na sale, a tam siedziała już Maryś z Olim. Podeszłam do niej od razu i usiadłam. Rozmawiałyśmy o wszystkim i o niczym, czyli tak jak kiedyś, z tym wyjątkiem, że teraz jeszcze zajmowałyśmy się dzieciakami. Jadaczki, że tak powiem, nam się nie zamykały, chociaż coś nie dawało mi pokoju. Byłam jakaś rozkojarzona, Maryś chyba to zauważyła, ale się nie odzywała. Zawsze rozpoczynałam ten temat jako pierwsza, więc może dlatego nie naciskała, ale teraz jakoś mi się zbędne wydawało. Nawet nie zauważyłam, kiedy Skrzaty weszły, gdyby nie telefon Mariusza i sms od Magda ;*
ILE MOŻNA CZEKAĆ NA CIEBIE?
RUSZAJ SWÓJ ZADEK I PRZYJEŻDŻAJ... TĘSKNIĘ ;*
Kiedy to przeczytałam to zdrętwiałam... O co w tym kuźwa chodzi...-Pola, co jest?
Niby słyszałam, ale nie docierały do mnie jej słowa.
-Pola?!
Powiedziała stanowczo, ale ja wtedy wstałam i zeszłam do chłopaków. Pierwszy zobaczył mnie Mariusz... Świnia jedna... Bez wstępu zaczęłam. Wyciągam telefon i zaczęłam czytać dosyć głośno wiadomość,, która kilka minut wcześniej doszła, że nawet Blain ucichł.
-Do jasnej cholery wytłumacz mi kim jest Magda!!! Co może kuzynka?! Marcyniak jesteś świnią... Myślałam, że mnie kochasz, że szanujesz... A Tobie chodziło tylko o jedno, by mieć kurę domową, prawda?! By kogoś po bzykać, gdy nadzieje ochota, a że teraz nie chce dać Ci dupy, to chodzisz po jakiś kurwach, tak?! Wiesz idź się lecz chłopie na nogi bo na głowę już dawno za późno...
Po czym rzuciłam w niego telefonem i wybiegłam. Zakryłam twarz, bo czułam jak lecą za mną łzy. Usłyszałam krzyk tylko Marycyniaka.
-Magda to moja siostra, Pola zaczekaj...
A potem była ciemność. Nie pamiętam nic, odkąd wyszłam z budynku. Jakiś worek chyba na głowie i mocne walnięcie w brzuch i chusta usypiająca, zrobiła swoje...
*********************************************************************************
Hejka! Tu Tosia!
Chciałabym przeprosić za to opóźnienie,
bo wyszło to z mojej winy...
Niestety nie wyrobiłam się w czasie
i nadal się nie wyrabiam...
Staram się jak mogę i teraz obiecuję,
że będę się starać jeszcze bardziej
i że będę pisać teraz regularnie...
Mam nadzieje, że nie jesteście źle...
I że nie przestaniecie czytać...
odezwijcie się, czy jesteście na to źli, czy nie...
Całują ( w policzek) Zuśka&Tośka